środa, 21 stycznia 2015



Rozdział 6

Percy musiał budzić mnie chyba milion razy ale w końcu wstałam. Ubrałam się i chwyciłam niewielki, trochę podniszczony plecak w zgniłozielonym kolorze. Spakowałam kilka ciuchów, złote drachmy, pieniądze śmiertelników, śpiwór, nóż myśliwski  i kilka innych rzeczy. Do pochwy u pasa wsunęłam miecz od Percy’ego.
-Jestem gotowa –oświadczyłam. Wyszliśmy. Przed bramą czekali już Nico, Annabeth, Jason, Piper, Hazel i Frank.  Wschodzące słońce oświetliło liście drzewa. Gdyby nie to, pewnie nie zauważyłabym Oktawiana stojącego pod nim. Uważnie mi się przyglądał. Dotarliśmy na miejsce. Zauważyłam, ze zdziwieniem że Nico ma fajne kości obojczykowe. „Ej” skarciłam się w myślach „przestań!”
-cześć –powiedziałam trochę zarumieniona. Uśmiechnął się ale nic nie odpowiedział. W naszą stronę już biegł Leo.  Był zdyszany ale jak zwykle uśmiechnięty od ucha do ucha. Lubiłam to w nim, jego pogoda ducha bardzo mi się udzielała.
-spóźniłem się? –wydyszał
-nie –odpowiedział za mnie Nico
W końcu trzeba był się pożegnać. Nie cierpię tego. Nie dość, że trzeba rozstać się z przyjaciółmi to zawsze trwa melancholijnie długo. Nico podszedł do Hazel a Leo przybijał z każdym piątki i coś do nich mówił. Wyściskałam Piper i Franka, podeszłam do Jasona a on szepnął mi do ucha „bądź grzeczna” i wskazał głową na Nica. Na szczęście nie patrzył w tę stronę. Trzepnęłam Jasona w ramię. Pewnie znowu byłam czerwona. Nienawidzę tego w sobie, czerwienie się z byle powodu, serio. Hazel objęła mnie opiekuńczo, a Annabeth prawie mnie udusiła. Zasypywała mnie dobrymi radami.
-Okey, Ann –powiedziałam w końcu –poradzę sobie, nie martw się. Wypuściła mnie z objęć. Gardło mi się ścisnęło gdy zobaczyłam kto jest następny. Podbiegłam do brata jak mała dziewczynka i wtuliłam się w niego. Do głowy przychodziło mi tysiące myśli, ale zdecydowałam się nie zaprzątać sobie nimi głowy. Percy przechylił głowę na bok i uśmiechnął się.
-obiecaj mi coś.
-dobrze –wychlipałam
-wrócisz do mnie
Spuściłam wzrok. Nie byłam dobrze przygotowana, umiałam walczyć tylko mieczem, nawet jeszcze dobrze nie znałam swoich mocy. To, że przeżyję było wątpliwe.
-obiecaj –nalegał Percy
-dobra, obiecuję.
-pamiętaj o tym, nie możesz złamać obietnicy. Kocham Cię.
-Ja też Cię kocham.
W końcu odkleiliśmy się od siebie.
-dobra, wiem że będziecie się beze mnie nudzić. Kupię Wam prezenty. Rogi Minotaura?  jad bazyliszka? Nie ma sprawy.
Wyszczerzyłam zęby. Jason mrugnął do mnie z daleka. Pokazałam mu język.
W końcu wyszliśmy za bramę Obozu. 
-hmm –mruknął Nico –musimy znaleźć…
-znalazłem! -przerwał mu Leo –grzyb! Chyba nawet jadalny!
Nico uniósł brwi i spojrzał na mnie. Roześmiałam się.
-Leo, to się leczy
-grzybami? –spytał oglądając swoją zdobycz.
-nie, ty moje dziecko specjalnej troski.
Wyszczerzył zęby. Nico siedział cicho.
Szliśmy pięknym, zielonym lasem a on dalej milczał. Zaczęło mnie to irytować. Jak byliśmy sami potrafił gadać godzinami i nawet się śmiał a teraz milczał jak grób. Wyszliśmy w końcu na pustą szosę. Po drugiej stronie też był las.
-dokąd teraz?
Nico podrapał się w głowę
-o ile mi wiadomo… do Hollywood
-no brawo, a jak tam dotrzemy?
-noo.. musimy dojść pieszo do przystanku i tam poczekać na autobus, który dowiezie nas na dworzec kolejowy.
Leo nagle stanął w miejscu.
-o co cho…
-cii –przerwał mi –słyszycie?
Rzeczywiście coś chrobotało, jakby ktoś coś ciągnął po drugiej stronie szosy.
Nico pociągnął mnie za rękaw i wskazał na coś palcem. Szturchnęłam Leona.
W oddali szła spokojnie, nienaturalnie wysoka kobieta ubrana w kwiecistą sukienkę ciągnącą się po ziemi, a na głowie miała zieloną chustkę. Jej kroki były dziwnie płynne, jakby w ogóle nie stawała stóp na ziemi. Teraz dowiedziałam się dlaczego. Nico z niedowierzaniem gapił się na oślizgły, tłusty, wielki ogon wystający spod sukienki.
-to Lamia –szepnął mi do ucha
-atakujemy wszyscy na trzy. Raz, dwa…
zanim zdołaliśmy choćby pomyśleć, wężowa kobieta odwróciła się i w ułamek sekundy pokonała dzielące nas 100 metrów. Chłopcy wyjęli swoje miecze. Ja tylko stałam.
-Znowu się spotykamy, córko Posejdona –wysyczał potwór.
Zamarłam.
-ee znowu?
-tym razem twoja przyjaciółka Ci nie pomoże!
-co? Jaka…
Nie dokończyłam bo przerwał mi jej wrzask. To Leo dźgnął Lamię mieczem w ogon, wyjęłam swój miecz, czarna klinga błyszczała w słońcu. Nico zablokował jej ręce tak, że na sekundę jej głowa znalazła się tuż przede mną. Sekunda wystarczyła. Zamachnęłam się mieczem i zrobiłam długą, pozioma ranę na jej obojczykach, zaczął się sączyć Ichor – złota krew nieśmiertelnych, która obryzgała mi buty.
-fuj –jęknęłam.
Leo chciał mi pomóc, ale Lamia zawinęła ogon wokół jego pasa i cisnęła nim o drzewo.
Nico walczył zapamiętale, a ja rozzłoszczona wbiłam jej miecz w ramię. Nico zamachnął się tak, że rozorał jej policzek. Wtedy potwór otworzył usta i trysnął z nich jad. Odskoczyłam. Nico też, ale jad wypalił mu dziurę w koszuli.
-Syn Hadesa, tak? I córka Posejdona. Razem. Bardzo ciekawe i niebezpieczne. Nielegalne. I ten tam, syn Hefajstosa.
Nie zastanawiałam się jak zdołała mówić z odcięta połową twarzy ani skąd o tym wie. Nico odciął jej ramię. Kończyna spadła na trawę, a z jej wnętrza wydobywała się para. Potwór zaryczał. Wtedy wbiłam ostrze miecza w jej bok. Chciała chyba mnie zabić, ale w pół kroku rozsypała się w złoty pył.
Podbiegłam do Leona, którego Lamia rzuciła tak, że zahaczył najpierw o gałąź a dopiero potem spadł na ziemię z wysokości kilku metrów.  Nico pomógł mu wstać.
-o rany, nic ci nie jest?
-skąd –Leo zachwiał się na nogach –czuje się kwitnąco. Rąbnąłem chyba tylko głową w domek jakiejś wiewiórki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz