środa, 11 marca 2015

Rozdział 10

                                                                 

                                                                       *NICO*

Gdybym nie miał lęku wysokości, pewnie zachwycałbym się widokami, ale że lęk posiadam… Cóż starałem się nie patrzeć w dół. Gdy w końcu wylądowaliśmy na ziemi zachwiałem się i omal nie upadłem.
-Trzymasz się di Angelo?
Wiedziałem, że Lily się zgrywa. Może i podobały jej się widoki ale tak jak Percy, jako dzieci Posejdona nie lubili przebywać w królestwie Zeusa. To samo tyczyło się mnie, powinienem trzymać się blisko ziemi. Tylko Leo mógł bezkarnie podróżować po niebie.
-czuje się cudownie –odpowiedziałem z lekkim opóźnieniem
-czyżby? –spytała z przekąsem –Nico, jesteś zielony.
Tak. To było całkiem prawdopodobne. Spojrzała na mnie z politowaniem. Nagle zesztywniała  i spojrzała na swojego konia, który widocznie przemawiał do niej w jej myślach.
-okey, Silver –powiedziała –dzięki za tę akcję z Mantikorą, byłeś super
Silver stanął prosto i wypiął dumnie pierś. Lily przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się.
-do zobaczenia, Silver
Koń pewnie znowu cos jej powiedział w myślach na pożegnanie, ale oczywiście my tego nie słyszeliśmy i odleciał. Swoją drogą to nie sprawiedliwe. Ja nie mogłem swobodnie porozumiewać się z… no na przykład z dżdżownicami. Mieszkają pod ziemią! Gdybym miał parę kumpli dżdżownic to życie byłoby piękniejsze! Pewnie Hades też chciałby mieć takiego fajnego syna który gada z robalami! Jeśli na Olimpie są gazety, to nagłówki będą brzmiały „Nico pogromca dżdżownic” uśmiechnąłem się usatysfakcjonowany do swoich myśli.
-Leo lepiej ty zajmij się tą jego raną, ja mogłabym go zabić
-ale…
-jesteś machaniem, tak czy nie? Na pewno zrobisz to lepiej niż ja
 -taak, no niby jestem
-wymigujesz się –powiedziała Lily z wyrzutem –o ile mi wiadomo, to ty zbudowałeś sam cały statek, nie ja.
-wcale się nie wymiguje –odparł Leo, jak zawsze chętny do dyskusji –po prostu człowiek to nie to samo co maszyna.
-tak, ale ja mogę mu coś uszkodzić. Co jak odpadnie mu ręka?
-ekhem –przełknąłem ślinę  –odpadnie mi ręka?
-albo jeszcze gorzej –powiedziała Lily z zapałem, a ja zaczynałem się naprawdę bać
-to znaczy co?
-poza tym ja nie pamiętam, żebym sam zbudował statek –wtrącił się Leo
Lily pacnęła się ręką w czoło
-mam prawo nie pamiętać tego czy owego –Leo tak bardzo lubił trochę nas powkurzać, że nie mógł powstrzymać się od uśmiechu
-Leo –zaczęła Lily spokojnie –jak, na gacie Hadesa można nie pamiętać, żę zbudowało się statek
-Ah, ten statek –powiedział Leo –nie zbudowałem go przecież sam
Lily otworzyła usta z niedowierzaniem
-owszem, to ja wykonałem większość pracy, ale inni przecież podawali mi młotek i takie tam. Nie mogłem ich pominąć. Zaraz jak oni się nazywali…?
-nie o to chodzi! –wrzasnęła Lily
Ich dyskusja była fascynująca. Szkoda, że nie miałem przy sobie coli i popcornu.
-zależy z jakiej perspektywy się na to patrzy –zaczął znowu Leo
-Dobra już dobra! –warknęła Lily w odpowiedzi –zajmę się tym
Była wyraźnie zła i zirytowana, ale nie umiała się długo gniewać na nikogo, a szczególnie na niego. Leo wiedział o tym i zręcznie to wykorzystywał. Jej irytowanie go bawiło, ale z drugiej strony jestem na sto procent pewien, że nigdy nie pozwoliłby, żeby ktoś inny się z niej śmiał. Lily wyciągnęła podróżną apteczkę.
-hej –zacząłem niewinnie –a co z odpadającymi rękami?
spiorunowała mnie spojrzeniem
-tak tylko pytam
-okey, chodź tutaj –zwróciła się do mnie tonem znacznie łagodniejszym, choć nieznoszącym sprzeciwu. Posłusznie się zbliżyłem. Leo w tym czasie zajął się ogarnianiem jakichś papierów, tak że siedział kilka metrów dalej. Syknąłem z bólu gdy podwinęła mi rękaw koszulki.
-może lepiej sam to zrób
Próbowałem podwinąć rękaw, ale wszystko było tak brudne, spocone i pozlepiane krwią, że w końcu dałem za wygraną i ściągnąłem przez głowę czarny t-shirt. Było naprawdę gorąco więc poczułem ulgę. Dopiero potem zrozumiałem, że powinienem czuć się skrępowany, nie byłem przecież Leonem, który bez wahania ściągał koszulkę przy dziewczynach gdy tylko miał okazje. Oblałem się rumieńcem, co musiało wyglądać pewnie dość zabawnie. Za to Lily jakoś nagle straciły wigor i siedziała przez chwilę z wzrokiem wbitym w ziemie.
-coś nie tak? –spytałem
-po prostu … eee … Już nie jesteś taki blady jak wcześniej!
Postanowiłem tego nie komentować. Leo zachichotał. Lily zdążyła się w tym czasie otrząsnąć.
-masz –podała mi batonik w srebrnym opakowaniu –to ambrozja
Odwinąłem papierek i zająłem się jedzeniem, podczas gdy ona majstrowała przy apteczce. Spryskała mi czymś zranione miejsce, a mi oczy zaszły łzami.
-piecze –wydusiłem przez zęby
-przepraszam –mruknęła Lily –zaraz przejdzie
Zaczęła smarować mnie jakąś maścią a potem owinęła bandażem
-gotowe –oznajmiła z dumą –a teraz idziemy coś zjeść, umieram z głodu!


*****************************************

Przepraszam, za tak krótki rozdział, ale jestem chora (jak połowa świata, co się dzieje?) i jakoś nie jestem w nastroju do pisania. Ale postarałam się dla Was coś nakreślić. Może Was irytować rozmowa Lily z Leonem. Część z Was może uwarzać, że takie dialogi są niepotrzebne. Jednak ja uważam, że takie przekomarzanie się, czy dyskusja między nimi są zabawne i jak najbardziej naturalne, dlatego tego nie zmienię. Gorąco Was pozdrawiam, i zachęcam do pisania komentarzy, bo one naprawdę motywują do działania, napiszcie cokolwiek, czy rozdział Wam się podoba, czy nie, dajcie znak że to czytacie. Jeszcze raz pozdrawiam i zapraszam również na aska, instagrama, facebooka, snapa i wszystko inne.  ~Di Angelo