niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 9


Ja stałam w garniturze i miałam namalowane wąsy a Nico i Leo mieli na sobie sukienki. Co ciekawe, wcale nie zastanawiałam się nad dziwnością tej sytuacji. Gigantyczna pszczoła w okularach przeciwsłonecznych i z łukiem w ręku posypywała nas brokatem. Leo nagle zdarł z siebie sukienkę a pod spodem miał strój do biegania i kask. Zatańczyłam z Niciem, który się rumienił, chował za wachlarzem i chichotał. Zachowywał się jak taka stereotypowa dziewczyna. Potknęłam się i wylądowałam na łóżku w Obozie Herosów w domku Posejdona. Spojrzałam w sufit. Rosły na nim pomidory. Niebieskie. Nagle jeden z nich oderwał się i zleciał prosto na moją twarz. Rozbryzgał mi się niebieskim miąższem na buzi i ubraniach. Wstałam gwałtownie.
I okazało się, że naprawdę wstałam dość gwałtownie i uderzyłam głową w papierowy lampion wiszący na łóżkiem w pociągu. Leo i Nico jeszcze spali. Pomyślałam, że jeśli to jest sen proroczy to w istocie powinnam się bać. Co do mojego snu… cóż to, że jestem lekko świrnięta dawało o sobie znać. Mój mózg chyba jeszcze nawet nie wszedł w okres dojrzewania. Jestem dużym dzieckiem i szczerze mówiąc jestem z tego dumna. Nie warto dorastać, to jedno z moich marzeń. Wiem, to głupie bo kiedyś tak czy siak to się stanie, ale za marzenia przecież nikt nie kara. Nico podniósł się z łóżka równie gwałtownie jak ja i natychmiast porządnie kichnął. Zaśmiałam się.
-na zdrowie
-o, dzięki –tez się uśmiechnął –miałem jakiś porąbany sen
uniosłam brwi
-ty?
Leo też się obudził.
-wy już wstaliście? Śnili mi się Connor i Travis od Hermesa brr chyba ukradli mi mój pas na narzędzia –zrobił przestraszoną minę i natychmiast zaczął macać po łóżku w poszukiwaniu tegoż to pasa –i Chejron w piżamie.
-dobra –podsumował Nico –wszyscy zwariowaliśmy.
Promienie słońca jasno oświetlały przedział. Według kobiety z małego telewizora w rogu było 25 stopni w cieniu. Zaczęliśmy się pakować. Zwinęłam śpiwór i schowałam go do plecaka. Bluzę, którą poprzedniego wieczoru powiesiłam na haczyku koło okna, przewiązałam sobie w pasie. Założyliśmy buty i przygotowywaliśmy się do wyjścia. Jeśli nic się nie spóźni to powinniśmy być w Hollywood za dziesięć minut.
-Nico, co Ci się śniło?
-upieczony kurczak w metalowych gaciach z nożem do masła w ręce.
Razem z Leo zaczęliśmy się tak śmiać, że rozbolały nas policzki. Nico na początku siedział cicho i nam się przyglądał, ale w końcu nie wytrzymał i też wybuchnął śmiechem. Potem śmialiśmy się już z wszystkiego, a kiedy na chwilę przestawaliśmy, wystarczyło że na siebie spojrzeliśmy i samo to wywoływało kolejne salwy śmiechu. Uspokoiliśmy się trochę dopiero kiedy pociąg wjechał na stację w Hollywood.
-Wow Nico –powiedział Leo –to chyba pierwszy raz kiedy tak długo się śmiałeś, co?
Nico nie odpowiedział. Wyszliśmy z przedziału na pusty korytarz. Nieliczni, którzy tu wysiadali o tej porze już stali na peronie. Konduktor stał przy drzwiach.
-do widzenia –powiedziałam grzecznie.
W odpowiedzi zasłonił mi ręką drzwi z takim rozmachem że prawie się przewróciłam, bo kompletnie się tego nie spodziewałam
-hej! –krzyknął Nico z zagniewaną miną
oczy konduktora błysnęły białym blaskiem a zęby przeobraziły się w kły, które nie mieściły się w jego ustach.
-no nie- jęknęłam –znowu
-nie przejdziecie –oświadczył konduktor, jakby naprawdę w to wierzył
-słuchaj koleś –zaczęłam buńczucznie, ale Leo mi przerwał
-nie jesteś człowiekiem.
Na potwierdzenie tych słów jego ubranie rozdarło się na plecach i ramionach gdy napiął mięśnie, ciało zmieniło się w lwa z głową człowieka, z pleców wyrosły nietoperze skrzydła a z tyłu wielki ogon skorpiona z kolcem jadowym na końcu. Wyciągnęliśmy miecze.
-to Mantikora –wrzasnął Leo
-co ty powiesz –odparł Nico
Leo już miał mu się jakoś odgryźć, ale wrzasnęłam na nich
-chłopaki! Później sobie pogadacie, okey?
Mantikora chyba poczuła się zapomniana bo ryknęła i rzuciła się na nas z pazurami. Nie łatwo jest walczyć w przejściu pociągowym. Wpadaliśmy na siebie i mało brakowało, a odcięłabym niechcący Leonowi głowę, trafiłam jednak w potwora a ten spadł ze schodków na których stał na zewnątrz. Ja, Nico i Leo jednocześnie wyskoczyliśmy na chodnik peronu. Mantikora złapała mnie w pasie a miecz wypadł mi z ręki. „Silver” pomyślałam. Pan konduktor wsadził mnie w szczelinę pomiędzy wagonami pociągu. Minutę potem siedział koło mnie również Leo. Potwór związał nas metalowym prętem jakby był z plasteliny i zabrał się za Nica.
-to morze potrwać  kilka minut –ostrzegł Leo i ze swojego magicznego pasa na narzędzia wyjął jakieś narzędzie, które zaczęło powoli topić metal, Leo pomógł dodatkowo gdyż na jego otwartej dłoni pojawiły się tańczące płomienie i topiły pręt z drugiej strony. Tymczasem Nico pozostawał z Mantikorą jeden na jeden. Kiedyś już z nią walczył, strąciła wtedy Annabeth z klifu. Zakipiał we mnie gniew i nabrałam nowych sił, pręt jednak stopił się tylko w jakiejś jednej trzeciej. Potwór błyskawicznie natarł na Nica, za każdym razem kiedy wykonywał pchnięcie jego przeciwnik zręcznie je odparowywał. Nawet nie przypuszczałam, że coś tak wielkiego może być tak szybkie. Błyskawicznie natarł na Nica, który był teraz oszołomiony. Mantikora odrzuciła jego miecz i szczerze się do niego uśmiechnęła.    Przewróciła go tak, że wielkimi łapami przytrzymywała jego ramiona. Chłopak szarpał się i wyrywał ile wlezie i próbował dosięgnąć miecza, ale nic z tego. W tym momencie drzewa zafalowały na wietrze, ziemia zadudniła i z pomiędzy liści, z szybkością błyskawicy mignęło coś białego i uderzyło w plecy Mantikory.
-długo jeszcze? –spytałam gorączkowo
-już kończę –Leo był wyraźnie zdenerwowany
-„gdzie jesteś, mała?”
Silver zaczął się rozglądać, podczas gdy Mantikora rzucała się pod jego kopytami. Nico już zdążył się uwolnić i teraz biegł po swój miecz, który leżał odrzucony na ziemi
- Nic mi nie jest! –krzyknęłam do Silvera
W końcu Leo do końca przepalił metal i byliśmy wolni. Podbiegłam do walczących, po drodze zabierając miecz. Zakotłowało się. Silver próbował uderzyć z tylnych kopyt a Mantikora gryzła go po nogach. Próbowaliśmy pomóc, ale zupełnie nie było widać kto jest kim, tak że mogliśmy tylko bezradnie stać i patrzeć. W tym Momencie potwór wbił pazury w grzbiet konia i na chwile stanął w miejscu. Skorzystałam z okazji i wbiłam mu ostrze miecza prosto w serce. Rozsypał się w złoty pył.
-Wszyscy żyją? –spytał Nico
Uśmiechał się chociaż była cały we krwi, swojej i Mantikory. Leo miał kilka zadrapań i guza z tyłu głowy. Co do mnie, miałam małą rankę na policzku i pełno siniaków. Rana Silvera już zaczynała się goić. Był Pegazem, więc jego jakiekolwiek niedoskonałości była dużo większa niż nasza.
-noo nikt nie umarł –Leo wyszczerzył zęby –a przynajmniej nikt z nas –spojrzał na miejsce gdzie jeszcze nie dawno stała Mantikora.
-„To twoja misja, ale mogę Was podwieźć na śniadanie” –powiedział Silver w moich myślach
-super! –ucieszyłam się –jedziemy coś zjeść, wskakujcie –zakomunikowałam pozostałym
-co? Mamy jechać na koniu? –spytał Nico nieznanym mi dotąd tonem
-dokładniej lecieć –puściłam do niego oko –chyba się nie boisz, di Angelo?
-ee jasne że nie –oburzył się
Leo zachichotał. Usadowiłam się na koniu, a Nico zaraz za mną, Leo siedział na końcu i wymachiwał nogami. Ruszyliśmy z zawrotną prędkością a Nico złapał mnie w talii tak mocno, że żołądek podszedł mi do gardła. Dobrze, że nic nie jadłam. Silver z rozbiegu odbił się od ziemi i wznieśliśmy się w powietrze. Spojrzałam za siebie. Nico miał zaciśnięte usta i szeroko otwarte oczy. Wyglądał na przerażonego, ale nic nie powiedziałam, bo Leo nie dałby mu spokoju. Co do niego, zupełnie nic sobie nie robił z tego, że lecimy. Wpatrywał się w dół, zresztą nic dziwnego, widok był niesamowity. Z góry wszystko wydawało się takie małe budynki, ludzie, aż w końcu wznieśliśmy się pod same chmury. Wyciągnęłam rękę i poczułam gęstą parę wodną. Właściwie nie powinnam latać, groziło to tym, że mój ukochany wujaszek Zeus trzaśnie mnie piorunem i umrę, ale to się chyba nazywa ryzyko zawodowe. Poza tym Silver był pewnie szybszy od błyskawic Zeusa. Powoli zbliżaliśmy się do lądowania. Znowu zobaczyłam malutkie pola, domki mieszkalne, wzgórza, a w oddali wielki, biały napis HOLLYWOOD.

sobota, 7 lutego 2015

rozdział 8



                                                                           *LILY*

Dwie szklane gabloty stały obok siebie. Nad obydwoma wisiały oświetlone szyldy z napisami „informacja” oraz „kasa”. Przy drugiej gablocie wisiała kartka, na której ktoś ręcznie napisał „biletów na trasie Olimp-Norwegia brak do Wtorku”
-ekhem przepraszam! –odezwałam się
Z „informacji” wyszła młoda kobieta ubrana cała na srebrno.
-półbogowie! –ucieszyła się –w czym mogę Wam pomóc?
-są  bilety do Hollywood? –spytał Leo z entuzjazmem
Zadzwoniła dzwonkiem i z gabloty obok wyszła inna kobieta.
Miała brązowy płaszcz do ziemi a na głowie kaptur.
-hej Hekate, ci młodzi Herosi chcą się dowiedzieć czy są bilety do Hollywood.
pogrzebała w czarnej skrzynce i wyjęła trzy bilety.
Położyłam na ladzie pieniądze a Hekate skrzywiła się. Nico szybko zabrał pieniądze śmiertelników i zamiast nich położył błyszczącą drachmę.
-tak lepiej
zabrała monetę i zdjęła kaptur. Jej oczy były białym blaskiem.
-okry –podsumował Leo –jesteś Hekate, bogini magii. A to…?
-jestem Selene –przedstawiła się kobieta z „informacji”
-bogini księżyca –dokończył Nico
-myślałam, że to Artemida jest boginią księżyca
Selene zmarszczyła nos.
-tak, wiele ludzi tak myśli. Ale to ja jestem córą księżyca. Nikt inny. Artemis za bardzo zadziera nosa, myśli, że może wszystko a nawet nie umie znaleźć sobie chłopaka.
-a ja –powiedziała Hekate –wiem tez co nieco o przepowiedniach, ale nie znam się na nich tak dobrze jak wyrocznie. Ale wydaje mi się, że mam tutaj cos dla was.
Znowu pogrzebała w czarnej skrzynce, która wydała mi się teraz o wiele bardziej pojemna niż na początku. I owszem. Hekate wyciągnęła z niej zwitek pergaminu, dwa razy większego niż sama skrzynka. No tak, magia i takie tam. Ona może sprawić, że wieża Eiffla zmieści się do torebki na ramię.
Podała papierek Leonowi, który wsadził go do swojego plecaka.
Selene nagle gwałtownie podniosła głowę jak pies gończy, który złapał trop. Spojrzała na mnie.
-córko Posejdona –powiedziała powoli Hekate –pokaż mi swój miecz.
podałam go jej z wahaniem. Wzięła go i wyjęła z pochwy. Selene bacznie śledziła każdy jej ruch. Hekate pogładziła go ręką i w końcu krzyknęła tryumfalnie
-ha! To tutaj!
zaczęła intensywnie pocierać miejsce tuż pod głowicą miecza i w końcu z czarnego pyłu wyłonił się napis. Dwa słowa, których teraz nie widziałam dokładnie.
-oh –jęknęła bogini magii –no błagam Selene, to łacina.
Z rezygnacją położyła miecz na ladzie.
-to tylko symbol pojednania –powiedziała Selene i łapczywie podniosła miecz.
-MARE MORTIS –odczytała.
-co to znaczy? –spytałam
-oh dowiesz się w swoim czasie Lily Stone –Selene uśmiechnęła się tajemniczo –odpowiedź nadejdzie w swoim czasie. Tylko wtedy nie przestrasz się samej siebie, jestes niebezpieczna kochanie, bardziej niż możesz sobie wyobrazić. Podpowiedzi poszukaj u swego wuja.
Skrzywiłam się. Dlaczego miałabym się przestraszyć samej siebie? O co chodzi z moim wujem? Hades albo Zeus, pan Podziemi albo król bogów. Chyba nie polubię żadnego z nich.
-pociąg będzie na stacji za piętnaście minut –powiedziała Selene.
Schowałam swój miecz i wszyscy troje ruszyliśmy do wyjścia.
-Ah Lily –zatrzymała mnie Hekate –dzień twoich urodzin to nie przypadek.
Miałam już dość zagadek więc wyszliśmy.

Ledwo zdążyliśmy na pociąg. Znaleźliśmy pusty przedział z łóżkami piętrowymi. Zanim położyliśmy nasze plecami przyszedł konduktor. Sprawdził nasze bilety z tępym wyrazem twarzy. Spod marynarki wystawał mu lwi ogon, ale byłam tak zmęczona, że pewnie mi się tylko wydawało. Konduktor wyszedł a razem z nim Nico by zamówić dla nas coś do jedzenia. Wspięłam się na górną pryczę, a plecak rzuciłam w jej nogi. Leo usiadł koło mnie.
-mogłem wziąć chociaż iPoda albo mp3 z muzyką –zajęczał
-a ja książkę. Ale mogę ci pośpiewać jak chcesz –zażartowałam
-jasne –zaśmiał się Leo –tylko znajdę jakąś watrę, żebym mógł zatkać sobie uszy
Dałam mu kuksańca w bok.
-o co chodziło Hekate z twoją datą urodzin? –spytał
-nie mam pojęcia co jest w nich niezwykłego, oprócz tego, że są dwa dni przed gwiazdką.
-I ten twój wujek. Chodzi o jakiegoś twojego krewnego, którego nie znasz?
-Możliwe ale bardziej zakładam boskich wujków. To jest Zeusa lub Hadesa. Braci taty.
Nico wszedł do przedziału i podał nam styropianowe talerze z parującymi tortillami i herbatę w papierowych kubkach. Sam wdrapał się na łóżko naprzeciwko nas.
-Coś jest nie tak z tym konduktorem –powiedział –wygląda, jakby przedawkował tabletki na uspokojenie.
-dziś nie chce mi się już o tym myśleć –powiedział Leo i wziął porządny gryz tortilli. Po chwili cały był brudny od sosu.  Ja, podobnie jak Nico, jadłam swoją porcję powoli, ale Leo niczym się nie przejmował. Skoro był głodny to szybko wsuwał to, co miał na talerzu. Byliśmy wszyscy tak zmęczeni, że nawet nie przeczytaliśmy tego, co było na pergaminie od Hekate. Rozłożyliśmy na łóżkach swoje śpiwory, zdjęliśmy buty i położyliśmy się spać.
Pomyślałam o Percy’m. Ciekawe czy już śpi. Spojrzałam na księżyc widoczny w oknie pociągu, wyglądał jak cienki rogal, jeszcze daleko do pełni. W jednym, jedynym romansie, jaki przeczytałam w swoim życiu była taka scena, gdzie dziewczyna patrzy na księżyc w pełni i całuje swojego chłopaka, który była na drugim końcu świata i nagle, niewiadomo jak przybyła dokładnie na to wzgórze na którym stała rozhisteryzowana dziewczyna. Uważam, że to tandetne i przereklamowane. A jednak myślałam teraz o chłopaku, którego kochałam najbardziej na świecie. Percy Jackson w prawdzie był moim bratem, ale liczył się symbol. Chyba nigdy nie byłam naprawdę zakochana, „Chyba” bo oczywiście tego nie pamiętam. To nie jest tak, że nie pamiętam niczego, bo niektóre rzeczy tak, na przykład książki które czytałam, albo jakiej muzyki słucham. Zapomniałam tylko te najważniejsze rzeczy. No tak. Ironia losu. Ta częściowa utrata pamięci nie przeszkadzała mi jakoś szczególnie, bo dopiero w Obozie Herosów zaczęło się prawdziwe życie, zaczęło się dla mnie na nowo. Znalazłam dom, przyjaciół i brata. Piper mówi, że byłabym szczęśliwa gdybym miała chłopaka (no proszę, jednak dziedzictwo Afrodyty dało wreszcie o sobie znak) Ja jednak bardzo w to wątpię. Chłopak tylko by mi przeszkadzał, a poza tym, po co mi on, skoro mam Leona, najlepszego przyjaciela, który potrafi mnie rozbawić do łez. Byłam zdania, że z chłopakiem nie mogłabym się wygłupiać ani być sobą, że ciągle musiałabym się z nim całować. Chociaż wiedziałam, że Piper jest szczęśliwa z Jasonem, Annabeth szczerze kocha Percy’ego a Frank i Hazel są na maksa uroczy, to za żadne skarby nie potrafiłam sobie wyobrazić siebie w objęciach jakiegoś faceta. A jednak, czasem, bardo rzadko, dopadały mnie chwile słabości. Myślałam wtedy, że fajnie byłoby móc kogoś złapać za rękę i powiedzieć „Kocham Cię” Myśli biły się w mojej głowie, a ja nie wiedziałam której mam posłuchać. Kazałam więc się im zamknąć i powiedziałam w myślach Percy’emu „dobranoc” . Ukołysana do snu przez chwianie się i monotonny stukoty pociągu w końcu zasnęłam.