poniedziałek, 29 czerwca 2015

Rozdział 12

Przeszliśmy kawałek a ja wpatrywałam się w sklepienie, skutkiem czego zahaczyłam nogą o jakąś wystającą skałę i z moim szczęściem runęłam jak długa na ziemię. Kiedy się podniosłam, nigdzie nie było widać chłopaków i co najważniejsze… wcale nie byłam w Podziemiu. Byłam na powierzchni ale świat wydawał się jakoś dziwnie zamglony. W oddali majaczyła Empire State Building, a więc Nowy York. Rozejrzałam się. Wokół mnie było pełno zieleni. Mnóstwo drzew…Wiązów Amerykańskich! Zmarszczyłam brwi, nie miałam pojęcia skąd tak nagle przyszło mi to na myśl, ale byłam pewna, że te drzewa to Wiązy Amerykańskie. Poszłam wzdłuż alei. Co chwila mijałam grajków, śpiewaków, malarzy albo sprzedawców handlujących zimną lemoniadą. Alejka była przesycona ludźmi więc skręciłam i weszłam na pole zieleni, niedaleko jakiegoś jeziora… ach tak, musiałam być w Central Parku. Przypomniała mi się, że kiedyś się go bałam, nie tyle samego parku, co włóczących się po nim podejrzanych typów. Przeszłam parę metrów i moją uwagę przykuły trzy osoby z psem siedzące na kocu pod drzewem, oczywiście nie byli jedynymi osobami, wokół było ich pełno, ale oni wydawali mi się znajomi. Podeszłam nieco bliżej aż usłyszałam rozmowę
-musisz trochę poczekać, kochanie. Nie można biegać od razu po jedzeniu.
To była ta sama kobieta co na przystanku autobusowym, pozostałych męża i córkę tez już kojarzyłam. Koło kosza piknikowego leżały papierowe talerze z niedojedzonym kurczakiem i dzbanek z kompotem.
-mamo, nic mi nie będzie –marudziła dziewczynka. Popatrzyła tęsknie w stronę jeziora
-nie chcesz pobawić się z innymi dziećmi? –spytał ja tata
-nie ma tu nikogo kogo znam, a z resztą wolę bawić się wodą –odparła
W oczach dziewczynki mignęły żółte błyski i gdybym mrugnęła, przegapiłabym to.
Jej mama nie była zadowolona.
-Martin, proszę idź z nią
Martin spojrzał na swoje udko kurczaka
-nie przesadzasz? Przecież…
-proszę –powiedziała Katherine tonem nie znającym sprzeciwu.
Mężczyzna podniósł się bez dalszych sprzeciwów i ruszył za córką, która już zdążyła pobiec razem z psem w stronę jeziora. Katherine popatrzyła za nimi, przeczesała włosy ręką i zabrała się za pakowanie rzeczy. Wizja zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Znów byłam w Erebie i słyszałam głosy chłopaków.
-dlaczego nie ma tu żywego ducha oprócz tego świrniętego kolesia? –histeryzował Leo
-żywego ducha, co? –powtórzył Nico i uśmiechnął się pod nosem
Żaden z nich nawet się nie odwrócił.
Eh co oznaczają te wizje? Miałam pewne podejrzenia ale… nie, to nierealne. Całkowicie wykluczone.
-a właśnie, Lily –odezwał się Nico –wiem już co to za imię.
-hę? –nie zrozumiałam
-no wiesz, ten pergamin od Selene i Hekate. Greckie słowa.
-ach no tak, więc co to za imię?
-
Εθαν 
-oznacza „Ethan”
-hmm nie znam nikogo takiego, a przynajmniej go nie pamiętam. A ty Leo?
-ee co? Nie, nie wiem kim on jest –wyrwałam go widać z zamyślenia
-czyli mamy kolejną zagadkę. Super –powiedział Nico z sarkazmem.

Nie wiem jak długo szliśmy. W Erebie wydawało się, że czas płynie inaczej. W końcu jednak dotarliśmy do rozwidlenia rzek
-Jesteśmy na miejscu –powiedział Nico –to Acheront, rzeka bólu. Nie radzę się do niej zbliżać. A te dwie mniejsze odnogi Acherontu to najsłynniejsze rzeki w Podziemiu…
-Lete i Styks –wyszeptałam
-Tak, Lily. Lete czyli rzeka zapomnienia, hmm twój brat coś o tym wie, oraz Styks, rzeka nienawiści.
Lete była bez dwóch zdań piękna. Jej wody były mlecznobiałe i wiły się leniwie, ochlapując brzegi obsypane czerwonymi makami. Kiedyś wierzono, że maki mają właściwości usypiające, teraz już wiem dlaczego. Lete szumiała tak sennie, że kiedy wsłuchałam się w ten monotonny szum, wydawało mi się, że śpiewa ledwo słyszalne kołysanki. Jakby kusiła, aż chciało się zanurzyć w tych spokojnych nurtach. Ale nie miałam takiego zamiaru, za dużo złych doświadczeń związanych z amnezją. Nie pamiętałam połowy swojego życia i nie miałam w planach zapomnieć drugiej. Acheront miał niebieska wodę, płynącą równie spokojnie co Lete, z tym że z jej lazurowych wód słychać było krzyki bólu i przerażenia. To sprawiało, że krew w moich żyłach zlodowaciała i skrzepła. Strach… Zdawał się szeptać Acheront. Natomiast Styks… Pierwszy raz zobaczyłam, poczułam i usłyszałam płynną nienawiść, ta rzeka nią była. Słysząc jej szum, byłam w stanie wściekać się na chłopaków za to, że za głośno oddychają.
-To prawda, że wody Styksu są żrące? –spytałam
-z tego co wiem, tylko dla śmiertelników –odpowiedział mi Leo –ale jeśli chcesz mojej rady, to nie sprawdzaj tego.
Na brzegu Styksu chwiała się ogromna, stara jak świat łódź.
-należy do Charona? –domyślił się Leo
-tak, ale skoro jego nie ma, musimy poradzić sobie sami
przełknęłam ślinę.
-milion razy widziałem jak Charon to robi, nie ma bata żeby coś poszło nie tak.
Wątpiłam, że przeżyjemy. Zwłaszcza, że prąd w Styksie był tak szybki, że pewnie wywrócilibyśmy się do góry dnem, zanim byśmy w ogóle dobrze wypłynęli. No i brakowało wioseł.
-Leo? –odezwałam się do syna Hefajstosa –wiesz co robić? To znaczy, żebyśmy się nie pozabijali
-Jasne –ucieszył się –już się za to biorę.

                                                                    *LEO*



Uwielbiam mój pas na narzędzia! Jest zaczarowany i mogę w nim zmieścić absolutnie wszystko! Od miętówki po traktor! No dobra… traktora nie próbowałem, ale założę się, że by dało radę. Najlepsze jest to, że niezależnie co do niego włożę, mój pas wcale nie staję się cięższy. Wyjąłem więc potrzebne narzędzia, podczas gdy Nico wyciągał łódź na brzeg (jak na taką wielką i zapewne ciężką łódź i takiego chuderlaka to Nico wydawał się całkiem silny) a Lily próbowała namówić Styks do współpracy, próbowała chociaż trochę opanować rwący nurt i nie szło jej za dobrze. Razem z Niciem odwróciliśmy łódkę do góry nogami i zabrałem się do pracy. Chyba w życiu nie widziałem tak starego drewna i do tego kompletnie nie zniszczonego. Widać w środku było przekładane mieszanką boskich metali. Musiałem zużyć swój najlepszy palnik, żeby to choć trochę naciąć a i tak nie uzyskałem całkiem tego, co chciałem. W końcu jednak zamontowałem w dnie kilka odpowiednich oporników. Za pomocą moich narzędzi wystrugałem dwa liche wiosła (brakowało ich w komplecie!) Ale z czego je wystrugałem? To zadziwiające ile w Erebie jest drzew, są tu i te żywe (ŻYWE DRZEWA!) i te powalone przez… hmm no właśnie przez co? Przez burzę? Tu na dole? Zdecydowanie od myślenia można dostać świra. Najwięcej było Topoli. Był taki mit o kochance Hadesa, Leuke. Hades z jego, jakże wczesnym zapłonem, po przespaniu się z nieszczęsną dziewczyną, zamienił ją w Topolę, żeby Persefona się nie dowiedziała. Brawa dla niego. A inną jego kochankę, Mithę, królowa podziemia osobiście zamieniła w roślinę. W Miętę. Także jeśli chcesz mojej rady, dziewczyno: nie zakochuj się w Hadesie! Chwila, kochanki Hadesa kończyły jako rośliny. Dlaczego? Przecież o ile mi wiadomo, to on chyba nie lubi roślin. Dobra, miałem nie myśleć. Hades jest dziwny, już wiemy po kim ma to Nico.
Skończyłem wbijać ostatnie gwoździe.
-myślisz, że to jest bezpieczne? –spytał Nico z powątpiewaniem
-stary, wszystko co ja zrobię jest całkowicie bezpieczne –uśmiechnąłem się i puściłem oko do Lily. Na co ona uśmiechnęła się i pokręciła głową.
-robota pierwsza klasa –powiedziała –made in Leo Valdez
Zepchnęliśmy łódź na wodę. Pierwszy wsiadł Nico, potem ja i na końcu Lily, która oczywiście się potknęła. Oboje z Niciem chyba pomyśleliśmy o tym samym, bo równocześnie wyciągnęliśmy dłonie, żeby jej pomóc. Spojrzała na nas jak na wariatów i przytrzymała się burty. Wiosłowaliśmy na zmianę, ponieważ Lily nie chciała być traktowana ulgowo „tylko dlatego, że jest dziewczyną” tak to ujęła. W końcu wypłynęliśmy z CAŁKOWITYCH ciemności i wpłynęliśmy na nie-tak-bardzo-ciemne-wody. Okropna, cuchnąca mgła, była tak gęsta, że widzieliśmy zaledwie na parę metrów przed nami. Styks jest chyba najokropniejsza rzeka. Płynęliśmy, wsłuchując się w głuchą ciszę, od czasu do czasu zagłuszaną przez krzyki i kapanie wody. Odłożyłem wiosła, teraz płynęliśmy siłą rozpędu i popychani nurtem Styksu. Nico bawił się czarnym płomieniem, który pojawił się w jego ręce a Lily mruczała „Selene mówiła cos o moich urodzinach, ale co niezwykłego jest w tej dacie? Hmm” Płynęliśmy wolno, czyli moje oporniki i moc Lily działały. Nawet trochę się nudziłem. W końcu moje ADHD nie pozwala mi zostawać długo w bezruchu. Ciekwe o co chodzi, z tym Ethanem? Nikogo takiego nie znałem, ale z „przepowiedni” to wynika, że jest kimś ważnym. Swoja droga, ciekawe dlaczego nie dostaliśmy normalnej przepowiedni od Rachel Dare-naszej obozowej wyroczni. Lily wydała z siebie cichy pomruk, więc spojrzałem na nią.
-co jest? Masz chorobę morską?
-ee jestem dzieckiem Posejdona- podkreśliła –nie wiem czy to jest w ogóle możliwe
-no tak. Więc o co chodzi?
-wydaje mi się, że już dopływamy. Mam rację Nico?
-tak. Powinniśmy być za chwilę, zaraz za zakrętem
-trzymajcie się czegoś –powiedziała Lily –tu grunt nie jest równy, będzie trochę trzęsło.
Miał rację, Łodzia wstrząsnęło tak, że omal nie wyleciałem. Przestałem jednak zwracać na to uwagę, gdy spojrzałem w górę.
-T-to chyba tu co nie? –wyszeptałem oszołomiony widokiem
-owszem –odparł Nico z dumą –Herosi, witajcie w pałacu Hadesa.

********************************************
Misiaki! Wiem, wtrącicie mnie kiedyś do Tartaru, ale byłam w szpitalu bardzo długo i nie miałam jak dorwac sie do komputera. Chciałam nawet napisać coś na telefonie, na tym marnym szpitalnym wi-fi, ale chyba domyślacie się jak to się skończyło. Teraz w końcu dopadłam komputer i powinnam teraz suszyć włosy bo za 5 minut przyjedzie tata, który ma mnie odwieść na kolonie :,) ale tylko na dwa tygodnie. Miałam nadzieję, że w wakacje posty będą pojawiać się częściej, ale teraz nie jestem już tego taka pewna. W każdym razie postaram się. Jeszcze raz bardzo bardzo Was PRZEPRASZAM. i dziękuję z całego serca za 2070 wyświetleń! Jesteście najlepsi! <3

piątek, 17 kwietnia 2015

                                                                 

Rozdział 11



                                                                 *LILY*

Silver podrzuciła nas do całkiem fajnej knajpki. Zamówiliśmy pizzę i colę. Nie było to może najzdrowsze śniadanie, ale jakie dobre! Kto wie, ile razy jeszcze będzie nam dane jeść pizzę.
-Czyli w sumie jaki mamy plan? –spytał Leo przeżuwając swój kawałek  capriciose z podwójnym serem. Nico też spojrzał na mnie.
-O co chodzi? –spytałam lekko zdenerwowana –dlaczego to ja mam mieć plan?
-cóż jest wiele powodów –powiedział Leo –na przykład… masz najdłuższe włosy. Wyszczerzył zęby. Wolałam nie mówić, że do jednego z nich przykleił mu się kawałek bazylii.
-okey –postanowiłam się z nim podroczyć i zarzucić planem godnym Einsteina –Dostac się do Hadesu. Nie umrzeć. Zobaczyć Cerbera.
Wiem, że to dziwne, ale zawsze chciałam zobaczyć tego piekielnego psa na żywo. Pani O’Leary jest super. Byłam z nią dużo razy na spacerach z Percym, ale Cerber- pies samego pana Hadesa, pies rodem z piekła, to było coś!
-Super Lily –mruknął Nico –a jak się tam dostaniemy?
-bo ja wiem –odparłam znudzona –to twój stary ma tam chatę.
-dobra, więc na początek musimy zapłacić Charonowi za przeprawę przez Styks
-Styks –skrzywił się Leo –nie ma innego sposobu?
-Podziemie jest otoczone rzeką Styks, rozumiesz? Coś takiego jak fosa dookoła zamku. Żeby się tam dostać trzeba się przez nią przeprawić, a to może zrobić tylko Charon.
-więc wystarczy mu zapłacić? –zdziwił się Leo
-To zależy od jego humoru –Nico uśmiechnął się łobuzersko
-a co jeśli akurat będzie nie w sosie? –spytałam
-wtedy wymyśla różne gierki. Trzeba odgadnąć zagadkę albo zagrać z nim w pokera. Nie ma się szans do Charon strasznie oszukuje. Szczególnie jeśli nie dostanie wypłaty. A jeśli spotka żywych to najczęściej po prostu ich zabija. Lubi topić w rzece. Co jest? Czemu nie jecie?
Spojrzeliśmy z Leo po sobie.
-No ale ja, jako syn szefa mam fory. Nie musicie się o nic martwić –spojrzał w podłogę –tak myślę –cos tam jeszcze mruczał
-co mówisz? –zapytałam
-nic, nic –zmieszał się –wcinaj, zimna już wcale nie jest taka dobra.

                                                                                         ***

Jeszcze raz dokładnie obejrzałam swój miecz. Złote litery błyszczały w słońcu. Dalej nie wiedziałam co oznaczają dwa słowa łacińskie. Mare Mortis? Oh, kto wymyślił łacinę? Nico i Leo powinni rozumieć tak proste słowa ale tak to jest jak nie słucha się na lekcjach w Obozie Herosów. Siedzieliśmy na ziemi pod wielką, białą literą H. H jak Hades. To tutaj znajduje się wejście do Podziemia. Za żadne skarby świata nie dało się ich otworzyć, w związku z czym ja i Leo siedzieliśmy na trawie a Nico produkował się próbując przemówić do swojego ojca. Modlił się, żądał, prosił a nawet groził śmiercią (to chyba nie było rozsądne, grozić że zabije się własnego tatę-pana śmierci?) Hades najwidoczniej miał inne zajęcia niż pogaduchy z synem. Wyobraziłam go sobie wydającego polecenia dla swoich osobistych krawcowych-szkieletów co do kroju swoich nowych majtek z dusz potępionych. Uroczo. Spojrzałam na Leo i na jego plecak i nagle coś mi się przypomniało. Kawałek papieru, który dały nam Hekate i Selene. Podniosłam leżący na ziemi plecak Leona i wyjęłam z niego kartkę. Były tam pojedyncze, greckie słowa, których nie rozumiałam.
η φιλια
εκδίκηση
αγάπης το
μαχητικό πνεύμα
σκοπός
το πνεύμα
η ύπαρξη
του θανάτου
Annabeth próbowała uczyć mnie zarówno łaciny jak i greki ale te starożytne języki w ogóle nie wchodziły mi do głowy. Zdecydowanie wolałam ćwiczenia fizyczne. Poza tym moja przyjaciółka wprowadzała dopiero podstawy, jak każdy zakładała, że posiedzę w Obozie trochę dłużej niż zdążyłam przed swoją pierwszą misją.
-chłopaki! –zawołałam
Leo przysunął się do mnie a zrezygnowany Nico poszedł w jego ślady.
-mój tata ma mnie w nosie- oświadczył zrezygnowanym głosem
-dosłownie? -spytał zaczepnie Leo –w takim razie jesteście oboje w doskonałej pozycji, abyś mógł poprosić go o wpuszczenie nas do Podziemia.
Nie pozwoliłam im zacząć się kłócić.
-Na tej wiadomości od Selene i Hekate są greckie słowa, nie potrafię ich odczytać. Nico wziął ode mnie kartkę i zaczął tłumaczyć.
-z tego co widzę to nie jest zdanie tylko pojedyncze słowa. Pierwsze oznacza „przyjaźń” później mamy „zemsta” „miłość” „walka” „przeznaczenie” „duch” „istnienie” i „śmierć” niewiele mi to mówi… ale tutaj jest coś jeszcze, zbyt zamazane aby dokładnie odczytać.
Leo wziął od niego wiadomość
-To na sto procent jakieś imię, wydaje się, że męskie ale mogę się mylić.
-o co w tym chodzi? –zniecierpliwiłam się –jak na razie mamy same pytania. Zero odpowiedzi. Schowałam zwitek pergaminu z powrotem do plecaka Leona. Podeszłam chwiejnym krokiem do wielkiej litery H i wściekła, kopnęłam w nią z całej siły. Wbiłam miecz w twardą ziemię i nawrzeszczałam na Hadesa. O dziwo, ziemia zaczęła się osypywać i pojawiło się niewielkie wejście. Nicowi opadła szczęka z niedowierzania.
-hm –mruknął Leo –spodziewałem się wielkich czarnych wró™ z przymocowanymi czaszkami ofiar i jakiegoś piekielnego strażnika. I gdzie komitet powitalny? Halo! Swoją obecnością zaszczycił Was sam Leo Valdez!
-możemy tak po prostu wejść? –zwróciłam się do Nica
-Widzisz Lily, z wejściem do Podziemia nie ma problemu, sztuczka polega na tym, że praktycznie nia da się stamtąd wrócić żywym.
Uśmiechnął się szelmowsko i wszedł pierwszy w ciemność. Leo spojrzał na mnie i z wahaniem ruszyliśmy za nim. Nico Rozejrzał się po wnętrzu i zmarszczył brwi.
-Dziwne –mruknął pod nosem –jest inaczej niż zapamiętałam z mojej ostatniej wizyty. Tam powinien czekać Charon z łódką i bezpiecznie przewieźć nas przez Styks –wskazał na kawałek ziemi.
Leo zamachał rękami
-Jeśli widzisz tu Styks albo jakąkolwiek podziemną rzekę to mnie oświeć bo najwidoczniej oślepłem.
Istotnie. Wokół widać było tylko czarne skały i ziemię, nigdzie ani śladu wody.
-Nie mamy czegoś w rodzaju podziemnego GPSa? –spytałam
-no jasne! –ucieszył się Nico
-ee serio istnieją podziemne GPSy? Tak tylko powiedziałam ale jeśli masz tu zasięg…
-nie głuptasie –przerwał mi i wyciągnął z tylnej kieszeni czarnych spodni kilkakrotnie złożoną karteczkę. Była z ciekawego materiału, złotego, na pewno nie z papieru czy z pergaminu.
-Dostałem to kilka miesięcy temu od Charona w ramach podziękowania za wyświadczenie mu pewnej przysługi.
-mapa Podziemia? –spytał Leo
-Tak. Problem w tym że nie za bardzo potrafię odnaleźć miejsce w którym się obecnie znajdujemy na mapie. Niczym się nie wyróżnia i chyba nigdy wcześniej tu nie byłem.
Fakt. Staliśmy na niewielkim wzgórzu, wokół nas tylko ciemność i nie wiedzieliśmy co ze sobą zrobić.
-Możemy pójść tam w dół –wskazałam palcem –poszukamy tam czegoś co będzie charakterystyczne i odnajdziemy to na mapie.
-świetnie –zgodzili się równocześnie Nico i Leo.
Ruszyliśmy, coraz bardziej zagłębiając się w Podziemie. Moje oczy powoli przyzwyczajały się do panującej tam ciemności. Ale mimo to stale się potykałam a Leo nawet zdołał się raz przewrócić. Tylko Nico szedł prawie bezszelestnie. Wiszące nad nami Stalaktyty  i spływająca po nich woda sprawiały, że skały były dużo bardziej śliskie, co też nie poprawiało komfortu podróży. Szliśmy parę dobrych godzin gdy w oddali ukazała się migocząca poświata. To światło (nie mam pojęcia skąd się tam wzięło) odbijało się od tafli czystego jak lustro podziemnego jeziora.
-No, już chyba wiem gdzie jesteśmy –powiedział Nico
odwrócił się w stronę jeziora i z niechęcia popatrzył na nas.
-mam dwie wiadomości. Dobrą i złą.
-wolimy najpierw usłyszeć tę dobrą-zdecydował Leo za nas oboje ale zgadzałam się z nim.
-stąd już niedaleko do pałacu mojego ojca
-a ta zła? –spytałam z wahaniem
-po pierwsze zbliżamy się też do jeziora Tantala a on na pewno nie da nam przejść w spokoju. W końcu potencjalnych gości miewa raz na jakieś tysiąc lat.
-oh, a po drugie?
-po drugie żeby wejść do Podziemia musimy sami przeprawić się przez Styks
-co?!
-wiem, też nie znoszę Tantala
-czekaj –powiedział Leo- „żeby dostać się do Podziemia”? To gdzie my, na młoty Hefajstosa, teraz jesteśmy?
Nico zabrał się do tłumaczenia
-Jesteśmy w podziemiu, owszem. Niektórzy nazywają to miejsce też Erebem. Osobiście jest mi to obojętne. Tam gdzie mieszka mój tata, gdzie są dusze, Cerber i tak dalej to takie centrum. Podziemie przez duże P. A pałac to centrum centra. Rozumiesz?
--aha, jasne-odparł Leo ale minę miał taką jakby siedział na Chińskim kazaniu, ja pewnie wyglądałam na podobnie ogłupiałą. Pozwoliliśmy jednak Nicowi sądzić, że wszystko doskonale zrozumieliśmy. Przez cały ten czas szliśmy i teraz dotarliśmy do jeziorka. Nie było w nim nic dziwnego oprócz tego, że z jego środka wystawała połowa nagiego faceta. Był stary i przeraźliwie chudy z koroną na łysej głowie. Tuż nad nim rosło dorodne drzewo owocowe, chyba Jabłoń.
-Goście! –ucieszył się na nasz widok. Szaleństwo czaiło się w jego rozbieganych, chytrych oczkach. Nie mógł skupić wzroku w jednym miejscu i zacierał ręce.
-cześć, Tantalu –przywitał się Nico bez entuzjazmu
-To moi przyjaciele. Lily Stone i Leo Valdez. A to Tantal. Dawny król Frygijski, syn Zeusa. Bogowie wpadli do niego na domówkę a on zaserwował im ludzianinę. Posiekał własnego syna, Peoplesa i zmieszał z kaszą i sosem. Nieźle co? Dlatego teraz tu siedzi.
Tantal zachichotał. Coś w tym obłąkańczym, nieszczerym śmiechu budziło we mnie przerażenie. Zaczęła boleć mnie głowa.
-Tantalu co się dzieje? Gdzie jest Charon?  -spytał Nico
-Ten stary dziad odszedł w końcu na emeryturę? Co za ulga. Jest koszmarny.
-nic nie wiesz? Na pewno?
-nic a nic, panie
Nico przystawił mu miecz do gardła, co jak dla mnie nie miało sensu, bo przecież koleś i tak już nie żyje. Ale może po śmierci panują jakieś inne standardy.
-oh teraz sobie przypominam –Tantal zaczął mówić sopranem pod wpływem ostrza miecza Nica –moi przyjaciele mówili coś o zniknięciu Przewoźnika i Bestii.
-Co to za Bestia? –zainteresował się Leo
-Cerber –Nico przełknął ślinę –co jeszcze?
-nic więcej nie wiem, panie. Jak pewnie zauważyłeś jestem przykuty do tej ziemi na wieki. Moi przyjaciele odwiedzają  mnie bardzo rzadko.
Schylił się by dosięgnąć wody, ale ta odsuwała się magicznie za każdym razem kiedy Tantal próbował jej dotknąć. To samo działo się z gałązkami jabłoni.
-chodźmy stąd –zaproponował Leo –od tego tu i tak nic więcej się nie dowiemy
W pełni popierałam ten pomysł. Głowa bolała mnie już porządnie.
-Okey –zgodził się Nico
-czekajcie! –krzyknął zdesperowany Tantal
-Ty! Lily! Jesteś córką Posejdona zgadza się? Na pewno potrafisz nakłonić tę wodę do posłuszeństwa.
-zapewne –potwierdziłam
-nie pomoże ci –powiedział sucho Nico
Tantal wyglądał na poruszonego.
Leo pociągnął mnie za rękaw –chodźmy
Ruszyłam za nim bo Tantalowi znowu zaczęło zbierać się na pogawędkę.
-Czekajcie! –wrzeszczał- Mam dobre jabłka! Opowiem Wam ciekawe Historie! Dam Wam przepis na potrawkę z syna!
potrawka z syna. Skrzywiłam się. Nie, Dziękuję. 

środa, 11 marca 2015

Rozdział 10

                                                                 

                                                                       *NICO*

Gdybym nie miał lęku wysokości, pewnie zachwycałbym się widokami, ale że lęk posiadam… Cóż starałem się nie patrzeć w dół. Gdy w końcu wylądowaliśmy na ziemi zachwiałem się i omal nie upadłem.
-Trzymasz się di Angelo?
Wiedziałem, że Lily się zgrywa. Może i podobały jej się widoki ale tak jak Percy, jako dzieci Posejdona nie lubili przebywać w królestwie Zeusa. To samo tyczyło się mnie, powinienem trzymać się blisko ziemi. Tylko Leo mógł bezkarnie podróżować po niebie.
-czuje się cudownie –odpowiedziałem z lekkim opóźnieniem
-czyżby? –spytała z przekąsem –Nico, jesteś zielony.
Tak. To było całkiem prawdopodobne. Spojrzała na mnie z politowaniem. Nagle zesztywniała  i spojrzała na swojego konia, który widocznie przemawiał do niej w jej myślach.
-okey, Silver –powiedziała –dzięki za tę akcję z Mantikorą, byłeś super
Silver stanął prosto i wypiął dumnie pierś. Lily przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się.
-do zobaczenia, Silver
Koń pewnie znowu cos jej powiedział w myślach na pożegnanie, ale oczywiście my tego nie słyszeliśmy i odleciał. Swoją drogą to nie sprawiedliwe. Ja nie mogłem swobodnie porozumiewać się z… no na przykład z dżdżownicami. Mieszkają pod ziemią! Gdybym miał parę kumpli dżdżownic to życie byłoby piękniejsze! Pewnie Hades też chciałby mieć takiego fajnego syna który gada z robalami! Jeśli na Olimpie są gazety, to nagłówki będą brzmiały „Nico pogromca dżdżownic” uśmiechnąłem się usatysfakcjonowany do swoich myśli.
-Leo lepiej ty zajmij się tą jego raną, ja mogłabym go zabić
-ale…
-jesteś machaniem, tak czy nie? Na pewno zrobisz to lepiej niż ja
 -taak, no niby jestem
-wymigujesz się –powiedziała Lily z wyrzutem –o ile mi wiadomo, to ty zbudowałeś sam cały statek, nie ja.
-wcale się nie wymiguje –odparł Leo, jak zawsze chętny do dyskusji –po prostu człowiek to nie to samo co maszyna.
-tak, ale ja mogę mu coś uszkodzić. Co jak odpadnie mu ręka?
-ekhem –przełknąłem ślinę  –odpadnie mi ręka?
-albo jeszcze gorzej –powiedziała Lily z zapałem, a ja zaczynałem się naprawdę bać
-to znaczy co?
-poza tym ja nie pamiętam, żebym sam zbudował statek –wtrącił się Leo
Lily pacnęła się ręką w czoło
-mam prawo nie pamiętać tego czy owego –Leo tak bardzo lubił trochę nas powkurzać, że nie mógł powstrzymać się od uśmiechu
-Leo –zaczęła Lily spokojnie –jak, na gacie Hadesa można nie pamiętać, żę zbudowało się statek
-Ah, ten statek –powiedział Leo –nie zbudowałem go przecież sam
Lily otworzyła usta z niedowierzaniem
-owszem, to ja wykonałem większość pracy, ale inni przecież podawali mi młotek i takie tam. Nie mogłem ich pominąć. Zaraz jak oni się nazywali…?
-nie o to chodzi! –wrzasnęła Lily
Ich dyskusja była fascynująca. Szkoda, że nie miałem przy sobie coli i popcornu.
-zależy z jakiej perspektywy się na to patrzy –zaczął znowu Leo
-Dobra już dobra! –warknęła Lily w odpowiedzi –zajmę się tym
Była wyraźnie zła i zirytowana, ale nie umiała się długo gniewać na nikogo, a szczególnie na niego. Leo wiedział o tym i zręcznie to wykorzystywał. Jej irytowanie go bawiło, ale z drugiej strony jestem na sto procent pewien, że nigdy nie pozwoliłby, żeby ktoś inny się z niej śmiał. Lily wyciągnęła podróżną apteczkę.
-hej –zacząłem niewinnie –a co z odpadającymi rękami?
spiorunowała mnie spojrzeniem
-tak tylko pytam
-okey, chodź tutaj –zwróciła się do mnie tonem znacznie łagodniejszym, choć nieznoszącym sprzeciwu. Posłusznie się zbliżyłem. Leo w tym czasie zajął się ogarnianiem jakichś papierów, tak że siedział kilka metrów dalej. Syknąłem z bólu gdy podwinęła mi rękaw koszulki.
-może lepiej sam to zrób
Próbowałem podwinąć rękaw, ale wszystko było tak brudne, spocone i pozlepiane krwią, że w końcu dałem za wygraną i ściągnąłem przez głowę czarny t-shirt. Było naprawdę gorąco więc poczułem ulgę. Dopiero potem zrozumiałem, że powinienem czuć się skrępowany, nie byłem przecież Leonem, który bez wahania ściągał koszulkę przy dziewczynach gdy tylko miał okazje. Oblałem się rumieńcem, co musiało wyglądać pewnie dość zabawnie. Za to Lily jakoś nagle straciły wigor i siedziała przez chwilę z wzrokiem wbitym w ziemie.
-coś nie tak? –spytałem
-po prostu … eee … Już nie jesteś taki blady jak wcześniej!
Postanowiłem tego nie komentować. Leo zachichotał. Lily zdążyła się w tym czasie otrząsnąć.
-masz –podała mi batonik w srebrnym opakowaniu –to ambrozja
Odwinąłem papierek i zająłem się jedzeniem, podczas gdy ona majstrowała przy apteczce. Spryskała mi czymś zranione miejsce, a mi oczy zaszły łzami.
-piecze –wydusiłem przez zęby
-przepraszam –mruknęła Lily –zaraz przejdzie
Zaczęła smarować mnie jakąś maścią a potem owinęła bandażem
-gotowe –oznajmiła z dumą –a teraz idziemy coś zjeść, umieram z głodu!


*****************************************

Przepraszam, za tak krótki rozdział, ale jestem chora (jak połowa świata, co się dzieje?) i jakoś nie jestem w nastroju do pisania. Ale postarałam się dla Was coś nakreślić. Może Was irytować rozmowa Lily z Leonem. Część z Was może uwarzać, że takie dialogi są niepotrzebne. Jednak ja uważam, że takie przekomarzanie się, czy dyskusja między nimi są zabawne i jak najbardziej naturalne, dlatego tego nie zmienię. Gorąco Was pozdrawiam, i zachęcam do pisania komentarzy, bo one naprawdę motywują do działania, napiszcie cokolwiek, czy rozdział Wam się podoba, czy nie, dajcie znak że to czytacie. Jeszcze raz pozdrawiam i zapraszam również na aska, instagrama, facebooka, snapa i wszystko inne.  ~Di Angelo

niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 9


Ja stałam w garniturze i miałam namalowane wąsy a Nico i Leo mieli na sobie sukienki. Co ciekawe, wcale nie zastanawiałam się nad dziwnością tej sytuacji. Gigantyczna pszczoła w okularach przeciwsłonecznych i z łukiem w ręku posypywała nas brokatem. Leo nagle zdarł z siebie sukienkę a pod spodem miał strój do biegania i kask. Zatańczyłam z Niciem, który się rumienił, chował za wachlarzem i chichotał. Zachowywał się jak taka stereotypowa dziewczyna. Potknęłam się i wylądowałam na łóżku w Obozie Herosów w domku Posejdona. Spojrzałam w sufit. Rosły na nim pomidory. Niebieskie. Nagle jeden z nich oderwał się i zleciał prosto na moją twarz. Rozbryzgał mi się niebieskim miąższem na buzi i ubraniach. Wstałam gwałtownie.
I okazało się, że naprawdę wstałam dość gwałtownie i uderzyłam głową w papierowy lampion wiszący na łóżkiem w pociągu. Leo i Nico jeszcze spali. Pomyślałam, że jeśli to jest sen proroczy to w istocie powinnam się bać. Co do mojego snu… cóż to, że jestem lekko świrnięta dawało o sobie znać. Mój mózg chyba jeszcze nawet nie wszedł w okres dojrzewania. Jestem dużym dzieckiem i szczerze mówiąc jestem z tego dumna. Nie warto dorastać, to jedno z moich marzeń. Wiem, to głupie bo kiedyś tak czy siak to się stanie, ale za marzenia przecież nikt nie kara. Nico podniósł się z łóżka równie gwałtownie jak ja i natychmiast porządnie kichnął. Zaśmiałam się.
-na zdrowie
-o, dzięki –tez się uśmiechnął –miałem jakiś porąbany sen
uniosłam brwi
-ty?
Leo też się obudził.
-wy już wstaliście? Śnili mi się Connor i Travis od Hermesa brr chyba ukradli mi mój pas na narzędzia –zrobił przestraszoną minę i natychmiast zaczął macać po łóżku w poszukiwaniu tegoż to pasa –i Chejron w piżamie.
-dobra –podsumował Nico –wszyscy zwariowaliśmy.
Promienie słońca jasno oświetlały przedział. Według kobiety z małego telewizora w rogu było 25 stopni w cieniu. Zaczęliśmy się pakować. Zwinęłam śpiwór i schowałam go do plecaka. Bluzę, którą poprzedniego wieczoru powiesiłam na haczyku koło okna, przewiązałam sobie w pasie. Założyliśmy buty i przygotowywaliśmy się do wyjścia. Jeśli nic się nie spóźni to powinniśmy być w Hollywood za dziesięć minut.
-Nico, co Ci się śniło?
-upieczony kurczak w metalowych gaciach z nożem do masła w ręce.
Razem z Leo zaczęliśmy się tak śmiać, że rozbolały nas policzki. Nico na początku siedział cicho i nam się przyglądał, ale w końcu nie wytrzymał i też wybuchnął śmiechem. Potem śmialiśmy się już z wszystkiego, a kiedy na chwilę przestawaliśmy, wystarczyło że na siebie spojrzeliśmy i samo to wywoływało kolejne salwy śmiechu. Uspokoiliśmy się trochę dopiero kiedy pociąg wjechał na stację w Hollywood.
-Wow Nico –powiedział Leo –to chyba pierwszy raz kiedy tak długo się śmiałeś, co?
Nico nie odpowiedział. Wyszliśmy z przedziału na pusty korytarz. Nieliczni, którzy tu wysiadali o tej porze już stali na peronie. Konduktor stał przy drzwiach.
-do widzenia –powiedziałam grzecznie.
W odpowiedzi zasłonił mi ręką drzwi z takim rozmachem że prawie się przewróciłam, bo kompletnie się tego nie spodziewałam
-hej! –krzyknął Nico z zagniewaną miną
oczy konduktora błysnęły białym blaskiem a zęby przeobraziły się w kły, które nie mieściły się w jego ustach.
-no nie- jęknęłam –znowu
-nie przejdziecie –oświadczył konduktor, jakby naprawdę w to wierzył
-słuchaj koleś –zaczęłam buńczucznie, ale Leo mi przerwał
-nie jesteś człowiekiem.
Na potwierdzenie tych słów jego ubranie rozdarło się na plecach i ramionach gdy napiął mięśnie, ciało zmieniło się w lwa z głową człowieka, z pleców wyrosły nietoperze skrzydła a z tyłu wielki ogon skorpiona z kolcem jadowym na końcu. Wyciągnęliśmy miecze.
-to Mantikora –wrzasnął Leo
-co ty powiesz –odparł Nico
Leo już miał mu się jakoś odgryźć, ale wrzasnęłam na nich
-chłopaki! Później sobie pogadacie, okey?
Mantikora chyba poczuła się zapomniana bo ryknęła i rzuciła się na nas z pazurami. Nie łatwo jest walczyć w przejściu pociągowym. Wpadaliśmy na siebie i mało brakowało, a odcięłabym niechcący Leonowi głowę, trafiłam jednak w potwora a ten spadł ze schodków na których stał na zewnątrz. Ja, Nico i Leo jednocześnie wyskoczyliśmy na chodnik peronu. Mantikora złapała mnie w pasie a miecz wypadł mi z ręki. „Silver” pomyślałam. Pan konduktor wsadził mnie w szczelinę pomiędzy wagonami pociągu. Minutę potem siedział koło mnie również Leo. Potwór związał nas metalowym prętem jakby był z plasteliny i zabrał się za Nica.
-to morze potrwać  kilka minut –ostrzegł Leo i ze swojego magicznego pasa na narzędzia wyjął jakieś narzędzie, które zaczęło powoli topić metal, Leo pomógł dodatkowo gdyż na jego otwartej dłoni pojawiły się tańczące płomienie i topiły pręt z drugiej strony. Tymczasem Nico pozostawał z Mantikorą jeden na jeden. Kiedyś już z nią walczył, strąciła wtedy Annabeth z klifu. Zakipiał we mnie gniew i nabrałam nowych sił, pręt jednak stopił się tylko w jakiejś jednej trzeciej. Potwór błyskawicznie natarł na Nica, za każdym razem kiedy wykonywał pchnięcie jego przeciwnik zręcznie je odparowywał. Nawet nie przypuszczałam, że coś tak wielkiego może być tak szybkie. Błyskawicznie natarł na Nica, który był teraz oszołomiony. Mantikora odrzuciła jego miecz i szczerze się do niego uśmiechnęła.    Przewróciła go tak, że wielkimi łapami przytrzymywała jego ramiona. Chłopak szarpał się i wyrywał ile wlezie i próbował dosięgnąć miecza, ale nic z tego. W tym momencie drzewa zafalowały na wietrze, ziemia zadudniła i z pomiędzy liści, z szybkością błyskawicy mignęło coś białego i uderzyło w plecy Mantikory.
-długo jeszcze? –spytałam gorączkowo
-już kończę –Leo był wyraźnie zdenerwowany
-„gdzie jesteś, mała?”
Silver zaczął się rozglądać, podczas gdy Mantikora rzucała się pod jego kopytami. Nico już zdążył się uwolnić i teraz biegł po swój miecz, który leżał odrzucony na ziemi
- Nic mi nie jest! –krzyknęłam do Silvera
W końcu Leo do końca przepalił metal i byliśmy wolni. Podbiegłam do walczących, po drodze zabierając miecz. Zakotłowało się. Silver próbował uderzyć z tylnych kopyt a Mantikora gryzła go po nogach. Próbowaliśmy pomóc, ale zupełnie nie było widać kto jest kim, tak że mogliśmy tylko bezradnie stać i patrzeć. W tym Momencie potwór wbił pazury w grzbiet konia i na chwile stanął w miejscu. Skorzystałam z okazji i wbiłam mu ostrze miecza prosto w serce. Rozsypał się w złoty pył.
-Wszyscy żyją? –spytał Nico
Uśmiechał się chociaż była cały we krwi, swojej i Mantikory. Leo miał kilka zadrapań i guza z tyłu głowy. Co do mnie, miałam małą rankę na policzku i pełno siniaków. Rana Silvera już zaczynała się goić. Był Pegazem, więc jego jakiekolwiek niedoskonałości była dużo większa niż nasza.
-noo nikt nie umarł –Leo wyszczerzył zęby –a przynajmniej nikt z nas –spojrzał na miejsce gdzie jeszcze nie dawno stała Mantikora.
-„To twoja misja, ale mogę Was podwieźć na śniadanie” –powiedział Silver w moich myślach
-super! –ucieszyłam się –jedziemy coś zjeść, wskakujcie –zakomunikowałam pozostałym
-co? Mamy jechać na koniu? –spytał Nico nieznanym mi dotąd tonem
-dokładniej lecieć –puściłam do niego oko –chyba się nie boisz, di Angelo?
-ee jasne że nie –oburzył się
Leo zachichotał. Usadowiłam się na koniu, a Nico zaraz za mną, Leo siedział na końcu i wymachiwał nogami. Ruszyliśmy z zawrotną prędkością a Nico złapał mnie w talii tak mocno, że żołądek podszedł mi do gardła. Dobrze, że nic nie jadłam. Silver z rozbiegu odbił się od ziemi i wznieśliśmy się w powietrze. Spojrzałam za siebie. Nico miał zaciśnięte usta i szeroko otwarte oczy. Wyglądał na przerażonego, ale nic nie powiedziałam, bo Leo nie dałby mu spokoju. Co do niego, zupełnie nic sobie nie robił z tego, że lecimy. Wpatrywał się w dół, zresztą nic dziwnego, widok był niesamowity. Z góry wszystko wydawało się takie małe budynki, ludzie, aż w końcu wznieśliśmy się pod same chmury. Wyciągnęłam rękę i poczułam gęstą parę wodną. Właściwie nie powinnam latać, groziło to tym, że mój ukochany wujaszek Zeus trzaśnie mnie piorunem i umrę, ale to się chyba nazywa ryzyko zawodowe. Poza tym Silver był pewnie szybszy od błyskawic Zeusa. Powoli zbliżaliśmy się do lądowania. Znowu zobaczyłam malutkie pola, domki mieszkalne, wzgórza, a w oddali wielki, biały napis HOLLYWOOD.

sobota, 7 lutego 2015

rozdział 8



                                                                           *LILY*

Dwie szklane gabloty stały obok siebie. Nad obydwoma wisiały oświetlone szyldy z napisami „informacja” oraz „kasa”. Przy drugiej gablocie wisiała kartka, na której ktoś ręcznie napisał „biletów na trasie Olimp-Norwegia brak do Wtorku”
-ekhem przepraszam! –odezwałam się
Z „informacji” wyszła młoda kobieta ubrana cała na srebrno.
-półbogowie! –ucieszyła się –w czym mogę Wam pomóc?
-są  bilety do Hollywood? –spytał Leo z entuzjazmem
Zadzwoniła dzwonkiem i z gabloty obok wyszła inna kobieta.
Miała brązowy płaszcz do ziemi a na głowie kaptur.
-hej Hekate, ci młodzi Herosi chcą się dowiedzieć czy są bilety do Hollywood.
pogrzebała w czarnej skrzynce i wyjęła trzy bilety.
Położyłam na ladzie pieniądze a Hekate skrzywiła się. Nico szybko zabrał pieniądze śmiertelników i zamiast nich położył błyszczącą drachmę.
-tak lepiej
zabrała monetę i zdjęła kaptur. Jej oczy były białym blaskiem.
-okry –podsumował Leo –jesteś Hekate, bogini magii. A to…?
-jestem Selene –przedstawiła się kobieta z „informacji”
-bogini księżyca –dokończył Nico
-myślałam, że to Artemida jest boginią księżyca
Selene zmarszczyła nos.
-tak, wiele ludzi tak myśli. Ale to ja jestem córą księżyca. Nikt inny. Artemis za bardzo zadziera nosa, myśli, że może wszystko a nawet nie umie znaleźć sobie chłopaka.
-a ja –powiedziała Hekate –wiem tez co nieco o przepowiedniach, ale nie znam się na nich tak dobrze jak wyrocznie. Ale wydaje mi się, że mam tutaj cos dla was.
Znowu pogrzebała w czarnej skrzynce, która wydała mi się teraz o wiele bardziej pojemna niż na początku. I owszem. Hekate wyciągnęła z niej zwitek pergaminu, dwa razy większego niż sama skrzynka. No tak, magia i takie tam. Ona może sprawić, że wieża Eiffla zmieści się do torebki na ramię.
Podała papierek Leonowi, który wsadził go do swojego plecaka.
Selene nagle gwałtownie podniosła głowę jak pies gończy, który złapał trop. Spojrzała na mnie.
-córko Posejdona –powiedziała powoli Hekate –pokaż mi swój miecz.
podałam go jej z wahaniem. Wzięła go i wyjęła z pochwy. Selene bacznie śledziła każdy jej ruch. Hekate pogładziła go ręką i w końcu krzyknęła tryumfalnie
-ha! To tutaj!
zaczęła intensywnie pocierać miejsce tuż pod głowicą miecza i w końcu z czarnego pyłu wyłonił się napis. Dwa słowa, których teraz nie widziałam dokładnie.
-oh –jęknęła bogini magii –no błagam Selene, to łacina.
Z rezygnacją położyła miecz na ladzie.
-to tylko symbol pojednania –powiedziała Selene i łapczywie podniosła miecz.
-MARE MORTIS –odczytała.
-co to znaczy? –spytałam
-oh dowiesz się w swoim czasie Lily Stone –Selene uśmiechnęła się tajemniczo –odpowiedź nadejdzie w swoim czasie. Tylko wtedy nie przestrasz się samej siebie, jestes niebezpieczna kochanie, bardziej niż możesz sobie wyobrazić. Podpowiedzi poszukaj u swego wuja.
Skrzywiłam się. Dlaczego miałabym się przestraszyć samej siebie? O co chodzi z moim wujem? Hades albo Zeus, pan Podziemi albo król bogów. Chyba nie polubię żadnego z nich.
-pociąg będzie na stacji za piętnaście minut –powiedziała Selene.
Schowałam swój miecz i wszyscy troje ruszyliśmy do wyjścia.
-Ah Lily –zatrzymała mnie Hekate –dzień twoich urodzin to nie przypadek.
Miałam już dość zagadek więc wyszliśmy.

Ledwo zdążyliśmy na pociąg. Znaleźliśmy pusty przedział z łóżkami piętrowymi. Zanim położyliśmy nasze plecami przyszedł konduktor. Sprawdził nasze bilety z tępym wyrazem twarzy. Spod marynarki wystawał mu lwi ogon, ale byłam tak zmęczona, że pewnie mi się tylko wydawało. Konduktor wyszedł a razem z nim Nico by zamówić dla nas coś do jedzenia. Wspięłam się na górną pryczę, a plecak rzuciłam w jej nogi. Leo usiadł koło mnie.
-mogłem wziąć chociaż iPoda albo mp3 z muzyką –zajęczał
-a ja książkę. Ale mogę ci pośpiewać jak chcesz –zażartowałam
-jasne –zaśmiał się Leo –tylko znajdę jakąś watrę, żebym mógł zatkać sobie uszy
Dałam mu kuksańca w bok.
-o co chodziło Hekate z twoją datą urodzin? –spytał
-nie mam pojęcia co jest w nich niezwykłego, oprócz tego, że są dwa dni przed gwiazdką.
-I ten twój wujek. Chodzi o jakiegoś twojego krewnego, którego nie znasz?
-Możliwe ale bardziej zakładam boskich wujków. To jest Zeusa lub Hadesa. Braci taty.
Nico wszedł do przedziału i podał nam styropianowe talerze z parującymi tortillami i herbatę w papierowych kubkach. Sam wdrapał się na łóżko naprzeciwko nas.
-Coś jest nie tak z tym konduktorem –powiedział –wygląda, jakby przedawkował tabletki na uspokojenie.
-dziś nie chce mi się już o tym myśleć –powiedział Leo i wziął porządny gryz tortilli. Po chwili cały był brudny od sosu.  Ja, podobnie jak Nico, jadłam swoją porcję powoli, ale Leo niczym się nie przejmował. Skoro był głodny to szybko wsuwał to, co miał na talerzu. Byliśmy wszyscy tak zmęczeni, że nawet nie przeczytaliśmy tego, co było na pergaminie od Hekate. Rozłożyliśmy na łóżkach swoje śpiwory, zdjęliśmy buty i położyliśmy się spać.
Pomyślałam o Percy’m. Ciekawe czy już śpi. Spojrzałam na księżyc widoczny w oknie pociągu, wyglądał jak cienki rogal, jeszcze daleko do pełni. W jednym, jedynym romansie, jaki przeczytałam w swoim życiu była taka scena, gdzie dziewczyna patrzy na księżyc w pełni i całuje swojego chłopaka, który była na drugim końcu świata i nagle, niewiadomo jak przybyła dokładnie na to wzgórze na którym stała rozhisteryzowana dziewczyna. Uważam, że to tandetne i przereklamowane. A jednak myślałam teraz o chłopaku, którego kochałam najbardziej na świecie. Percy Jackson w prawdzie był moim bratem, ale liczył się symbol. Chyba nigdy nie byłam naprawdę zakochana, „Chyba” bo oczywiście tego nie pamiętam. To nie jest tak, że nie pamiętam niczego, bo niektóre rzeczy tak, na przykład książki które czytałam, albo jakiej muzyki słucham. Zapomniałam tylko te najważniejsze rzeczy. No tak. Ironia losu. Ta częściowa utrata pamięci nie przeszkadzała mi jakoś szczególnie, bo dopiero w Obozie Herosów zaczęło się prawdziwe życie, zaczęło się dla mnie na nowo. Znalazłam dom, przyjaciół i brata. Piper mówi, że byłabym szczęśliwa gdybym miała chłopaka (no proszę, jednak dziedzictwo Afrodyty dało wreszcie o sobie znak) Ja jednak bardzo w to wątpię. Chłopak tylko by mi przeszkadzał, a poza tym, po co mi on, skoro mam Leona, najlepszego przyjaciela, który potrafi mnie rozbawić do łez. Byłam zdania, że z chłopakiem nie mogłabym się wygłupiać ani być sobą, że ciągle musiałabym się z nim całować. Chociaż wiedziałam, że Piper jest szczęśliwa z Jasonem, Annabeth szczerze kocha Percy’ego a Frank i Hazel są na maksa uroczy, to za żadne skarby nie potrafiłam sobie wyobrazić siebie w objęciach jakiegoś faceta. A jednak, czasem, bardo rzadko, dopadały mnie chwile słabości. Myślałam wtedy, że fajnie byłoby móc kogoś złapać za rękę i powiedzieć „Kocham Cię” Myśli biły się w mojej głowie, a ja nie wiedziałam której mam posłuchać. Kazałam więc się im zamknąć i powiedziałam w myślach Percy’emu „dobranoc” . Ukołysana do snu przez chwianie się i monotonny stukoty pociągu w końcu zasnęłam.