Rozdział 7
*NICO*
Szliśmy przez gęsty las. Drzewa przeszły z liściastych na iglaste, ale rosły
tak blisko siebie, że prawie nie było widać nieba. Leo szedł z rękami w
kieszeniach, pogwizdując a Lily wyglądała na zamyśloną. Zerkałem na nią od
czasu do czasu. Miała ubłocone, czarne trampki, dziurawe dżinsy i odrobinę za
duże t-shirt z nadrukowanym lisem w czapce i okularach, na który opadały jej
kasztanowe, półdługie włosy. Jest piękna. Odwróciłem się szybko. Gapiłem się na
nią a to raczej nie wyglądało dobrze. Dobrze, że Leo tego nie widział bo nie
dałby mi spokoju. Ale… naprawdę jest ładna.
-mówiłeś coś?
Potknąłem się o wystający korzeń i prawie się wywaliłem.
-ee powiedziałem to na głos?
-co?
-że jesteś ładna.
Wytrzeszczyła oczy
-Wydaję mi się, że jesteśmy już blisko ulicy. Słyszę samochody. –Leo przerwał
moje męczarnie.
Ruszyliśmy dalej. Lily ze swoim wytrzeszczem gapiła się teraz w ziemię.
Pochyliłem głowę w dół tak, że włosy zasłoniły mi twarz, może teraz nie będzie
widać jak bardzo byłem czerwony.
Doszliśmy w końcu do przystanku autobusowego. Z rozkładu wynikało, że musimy
czekać dwie godziny. To jest takie odludzie, że właściwie nie powinienem się
dziwić. Słońce przyjemnie grzało a ptaki śpiewały. Wyjęliśmy z plecaków kanapki
i się nimi zajadaliśmy. Leo grzebał w plecaku Lily.
-wzięłaś książkę? –zdziwił się –myślisz, że będziesz miała czas na czytanie?
-na czytanie zawsze jest czas, Leo –odpowiedziała z pełnymi ustami.
Można by pomyśleć, że skoro jest dziewczyną to najpierw przełknie, ale ona się
tym nie przejmowała. Z tym była podobna do Piper. Obydwie mają gdzieś to jak
wyglądają lub to czy są wystarczająco eleganckie, chociaż Piper była przecież
córką Afrodyty. Jakby na potwierdzenie moich myśli odezwała się Lily.
-chciałabym nauczyć się jeździć na desce.
-skąd wiesz, że już nie umiesz? –spytałem
-no tak –zaśmiała się –to możliwe. Ciekawe czy wcześniej miałam inny charakter.
-nie drażni cię to, że nie pamiętasz swojej przeszłości?
-nieszczególnie. Staram się żyć chwilą, ale fakt, fajnie by było dowiedzieć się
czegoś o moim poprzednim życiu.
Lily nazywała swoją przeszłość „poprzednim życiem” bo uważała, że życie zaczęło
się na nowo kiedy trafiła do Obozu Herosów. Znalazła swój dom. Tłumaczyła mi to
kiedyś, kiedy siedzieliśmy w nocy przed domkiem Posejdona bo oboje nie mogliśmy
spać. Fajnie było wtedy. Ciekawe o co chodzi ojcu, że mnie wezwał. Nie mam z
nim dobrych kontaktów, wolał moją siostrę. Moją siostrę… Tęskniłem za Biancą,
bardzo. Hazel jest super, jasne ale Bianca była ze mną od początku, razem
utknęliśmy w Kasynie Lotos na kilka lat. Hej! To znaczy, że jestem najstarszy!
Super!
*LILY*
-Lily, o co chodzi Percy’emu z tym niebieskim jedzeniem?
Zaśmiałam się
-Teraz przez niego też mam świra na tym punkcie. Chodzi o to, że niebieskiego
jedzenia jest bardzo mało a jego dawny ojczym Gabe twierdził, że ono w ogóle
nie istnieje, więc jego mama Sally…
Nagle coś się stało. Poczułam w płucach żywy ogień a przed oczami zrobiło mi
się ciemno. Wielka, płonąca kula gazu zbliżała się szybko w moją stronę więc
zamknęłam oczy i zasłoniłam twarz rękami, bo nie mogłam się ruszyć. A gdy
otworzyłam oczy, znajdowałam się w zupełnie innym miejscu. Wszystko było jakby
mgliste i rozmyte. Stałam w jakimś pokoju, w czyimś domu. Wyjrzałam przez okno
i zobaczyłam duży ogród, rzekę a za nią wysokie budynki i … Empire State
Building? Nowy Jork? To niemożliwe, przecież tam nie ma domów jednorodzinnych!
Z pokoju obok wybiegła mała dziewczynka. W ręku trzymała pluszowego pieska
i głośno się śmiała. Za nią wybiegł
dorosły mężczyzna, ten również się śmiał. Złapał dziewczynkę pod pachy i zaczął
wirować z nią po pokoju. Jej niebieska bluzka z kotem zaczęła falować i
podwinęła jej się na brzuchu a jej dwa brązowe kucyki podskakiwały.
-Martin! Córeczko!
Z innego pokoju, chyba z kuchni wyszła kobieta w fartuszku. Ocierała ręce
kuchenną ściereczką. Miała krótką
chłopięcą fryzurkę i piegi. To dobrze, bo piegi są oznaką młodości, sama też je
mam. Zasiedli przy dużym drewnianym stole a kobieta postawiła na nim talerze z
parującymi naleśnikami z bitą śmietaną i niebieska posypką.
-dzięki, Katherine
pocałował ją w policzek i ona także zasiadła za stołem. Dziewczynka uśmiechnęła
się szeroko. Nagle skierowała wzrok prosto na mnie, jakby mnie widziała.
Ogarnęła mnie fala strachu i wizja zniknęła. Leżałam oszołomiona na chodniku,
na przystanku autobusowym. Głowę miałam na kolanach Nica, podczas gdy Leo klepał
mnie po twarzy. Zakasłałam.
-No już, nic mi nie jest
-Jesteś pewna? –spytał Leo –oczy zrobiły ci się całkiem żółte i wylądowałaś na
ziemi.
-t-tak, na pewno nic mi nie jest, nie martw się.
Nico badawczo się we mnie wpatrywał, chyba trocie się wystraszył. Wiedziałam,
że oboje widzieli już coś podobnego u Hazel. Ale ja nie miałam odlotów w
przeszłość, tak jak ona. Nie panowałam nad tym, nie znałam tych ludzi.
-już jest okey, naprawdę.
Podniosłam się z lekkim wysiłkiem, nadal kręciło mi się w głowie.
W końcu przyjechał autobus. Wsiedlismy do niego i siedliśmy na samym końcu.
Ludzie patrzyli się na nas trochę dziwnie. Pewnie wyglądaliśmy, jakbyśmy
uciekli z domu.
*LEO*
Nico gapił się na Lily. Z niewiadomych przyczyn bardzo mnie to irytowało. Może
dlatego, że przeżyłem już taką misję. Ja, Piper i Jason. Oni ze sobą chodzili a
ja czułem się jak piąte koło u wozu. Dobrze, że Lily nic nie czuje do Nica. I
na odwrót, przecież ten koleś to kompletny odludek, nie ma szans się zakochać.
Lily to moja przyjaciółka, bratnia dusza. Wiem o niej dużo, nie zakochuje się,
a już na pewno nie w odosobnionych, ponurych synach Hadesa. Ona jest dla niego
za bardzo uśmiechnięta, energia z niej promieniuje, ma 1000 pomysłów na
sekundę, a Nico tylko siedzi przygnębiony. Jasne, rozumiem, stracił siostrę,
naprawdę dobrze go rozumiem, ja straciłem matkę. Nie miałem nikogo aż znalazłem
się w Obozie Herosów. Ja sam zakochiwałem się w każdej napotkanej dziewczynie,
nawet jeśli jest wredna. Wzdrygnąłem się na wspomnienie Chione, córki Boreasza,
bogini śniegu. Lily jest inna, da się z nią pogadać o wszystkim, nie boi się
ubrudzić smarem od maszyn (wiem, bo niedawno urządziliśmy sobie bitwę). Tak
naprawdę podoba się kilku chłopakom od Hermesa, może dlatego, że uwielbia robić
kawały, jak oni. Ale ona twierdzi że chłopak nie jest jej potrzebny do
szczęścia. Mówi, że kocha swoich przyjaciół.
-hej –Lily pociągnęła mnie za rękaw –wysiadamy
Wysiedliśmy w jeszcze gorszej dziurze, niż okolice Obozu Herosów. Domy były
pozabijane deskami a w oddali majaczył
dworzec kolejowy. To on był naszym celem. Poszliśmy pięć kilometrów w dolinę. W budynku dworca było zimno, pusto,
ciemno i śmierdziało zdechłym skunksem. Jedyne światło paliło się nad kasą i
informacją, ale żarówka była tak brudna, że ledwo co było widać. Tam musiał
ktoś być, bo słychać było kobiece głosy, chociaż cały dworzec wydawał się
opuszczony. Podeszliśmy tam.
*******************************************
Hej, podobają Wam sie takie trochę przesłodzone wątki? Pytam bo mam tego więcej :D Ale spokojnie, będzie więcej akcji niż miłości :)
~Di Angelo
Rozdział 6
Percy
musiał budzić mnie chyba milion razy ale w końcu wstałam. Ubrałam się i
chwyciłam niewielki, trochę podniszczony plecak w zgniłozielonym kolorze.
Spakowałam kilka ciuchów, złote drachmy, pieniądze śmiertelników, śpiwór, nóż
myśliwski i kilka innych rzeczy. Do
pochwy u pasa wsunęłam miecz od Percy’ego.
-Jestem gotowa –oświadczyłam. Wyszliśmy. Przed bramą czekali już Nico,
Annabeth, Jason, Piper, Hazel i Frank.
Wschodzące słońce oświetliło liście drzewa. Gdyby nie to, pewnie nie
zauważyłabym Oktawiana stojącego pod nim. Uważnie mi się przyglądał. Dotarliśmy
na miejsce. Zauważyłam, ze zdziwieniem że Nico ma fajne kości obojczykowe. „Ej”
skarciłam się w myślach „przestań!”
-cześć –powiedziałam trochę zarumieniona. Uśmiechnął się ale nic nie
odpowiedział. W naszą stronę już biegł Leo. Był zdyszany ale jak zwykle uśmiechnięty od
ucha do ucha. Lubiłam to w nim, jego pogoda ducha bardzo mi się udzielała.
-spóźniłem się? –wydyszał
-nie –odpowiedział za mnie Nico
W końcu trzeba był się pożegnać. Nie cierpię tego. Nie dość, że trzeba rozstać
się z przyjaciółmi to zawsze trwa melancholijnie długo. Nico podszedł do Hazel
a Leo przybijał z każdym piątki i coś do nich mówił. Wyściskałam Piper i
Franka, podeszłam do Jasona a on szepnął mi do ucha „bądź grzeczna” i wskazał
głową na Nica. Na szczęście nie patrzył w tę stronę. Trzepnęłam Jasona w ramię.
Pewnie znowu byłam czerwona. Nienawidzę tego w sobie, czerwienie się z byle
powodu, serio. Hazel objęła mnie opiekuńczo, a Annabeth prawie mnie udusiła.
Zasypywała mnie dobrymi radami.
-Okey, Ann –powiedziałam w końcu –poradzę sobie, nie martw się. Wypuściła mnie
z objęć. Gardło mi się ścisnęło gdy zobaczyłam kto jest następny. Podbiegłam do
brata jak mała dziewczynka i wtuliłam się w niego. Do głowy przychodziło mi
tysiące myśli, ale zdecydowałam się nie zaprzątać sobie nimi głowy. Percy
przechylił głowę na bok i uśmiechnął się.
-obiecaj mi coś.
-dobrze –wychlipałam
-wrócisz do mnie
Spuściłam wzrok. Nie byłam dobrze przygotowana, umiałam walczyć tylko mieczem,
nawet jeszcze dobrze nie znałam swoich mocy. To, że przeżyję było wątpliwe.
-obiecaj –nalegał Percy
-dobra, obiecuję.
-pamiętaj o tym, nie możesz złamać obietnicy. Kocham Cię.
-Ja też Cię kocham.
W końcu odkleiliśmy się od siebie.
-dobra, wiem że będziecie się beze mnie nudzić. Kupię Wam prezenty. Rogi
Minotaura? jad bazyliszka? Nie ma
sprawy.
Wyszczerzyłam zęby. Jason mrugnął do mnie z daleka. Pokazałam mu język.
W końcu wyszliśmy za bramę Obozu.
-hmm –mruknął Nico –musimy znaleźć…
-znalazłem! -przerwał mu Leo –grzyb! Chyba nawet jadalny!
Nico uniósł brwi i spojrzał na mnie. Roześmiałam się.
-Leo, to się leczy
-grzybami? –spytał oglądając swoją zdobycz.
-nie, ty moje dziecko specjalnej troski.
Wyszczerzył zęby. Nico siedział cicho.
Szliśmy pięknym, zielonym lasem a on dalej milczał. Zaczęło mnie to irytować.
Jak byliśmy sami potrafił gadać godzinami i nawet się śmiał a teraz milczał jak
grób. Wyszliśmy w końcu na pustą szosę. Po drugiej stronie też był las.
-dokąd teraz?
Nico podrapał się w głowę
-o ile mi wiadomo… do Hollywood
-no brawo, a jak tam dotrzemy?
-noo.. musimy dojść pieszo do przystanku i tam poczekać na autobus, który
dowiezie nas na dworzec kolejowy.
Leo nagle stanął w miejscu.
-o co cho…
-cii –przerwał mi –słyszycie?
Rzeczywiście coś chrobotało, jakby ktoś coś ciągnął po drugiej stronie szosy.
Nico pociągnął mnie za rękaw i wskazał na coś palcem. Szturchnęłam Leona.
W oddali szła spokojnie, nienaturalnie wysoka kobieta ubrana w kwiecistą
sukienkę ciągnącą się po ziemi, a na głowie miała zieloną chustkę. Jej kroki
były dziwnie płynne, jakby w ogóle nie stawała stóp na ziemi. Teraz
dowiedziałam się dlaczego. Nico z niedowierzaniem gapił się na oślizgły,
tłusty, wielki ogon wystający spod sukienki.
-to Lamia –szepnął mi do ucha
-atakujemy wszyscy na trzy. Raz, dwa…
zanim zdołaliśmy choćby pomyśleć, wężowa kobieta odwróciła się i w ułamek
sekundy pokonała dzielące nas 100 metrów. Chłopcy wyjęli swoje miecze. Ja tylko
stałam.
-Znowu się spotykamy, córko Posejdona –wysyczał potwór.
Zamarłam.
-ee znowu?
-tym razem twoja przyjaciółka Ci nie pomoże!
-co? Jaka…
Nie dokończyłam bo przerwał mi jej wrzask. To Leo dźgnął Lamię mieczem w ogon,
wyjęłam swój miecz, czarna klinga błyszczała w słońcu. Nico zablokował jej ręce
tak, że na sekundę jej głowa znalazła się tuż przede mną. Sekunda wystarczyła.
Zamachnęłam się mieczem i zrobiłam długą, pozioma ranę na jej obojczykach,
zaczął się sączyć Ichor – złota krew nieśmiertelnych, która obryzgała mi buty.
-fuj –jęknęłam.
Leo chciał mi pomóc, ale Lamia zawinęła ogon wokół jego pasa i cisnęła nim o
drzewo.
Nico walczył zapamiętale, a ja rozzłoszczona wbiłam jej miecz w ramię. Nico
zamachnął się tak, że rozorał jej policzek. Wtedy potwór otworzył usta i
trysnął z nich jad. Odskoczyłam. Nico też, ale jad wypalił mu dziurę w koszuli.
-Syn Hadesa, tak? I córka Posejdona. Razem. Bardzo ciekawe i niebezpieczne.
Nielegalne. I ten tam, syn Hefajstosa.
Nie zastanawiałam się jak zdołała mówić z odcięta połową twarzy ani skąd o tym
wie. Nico odciął jej ramię. Kończyna spadła na trawę, a z jej wnętrza
wydobywała się para. Potwór zaryczał. Wtedy wbiłam ostrze miecza w jej bok.
Chciała chyba mnie zabić, ale w pół kroku rozsypała się w złoty pył.
Podbiegłam do Leona, którego Lamia rzuciła tak, że zahaczył najpierw o gałąź a
dopiero potem spadł na ziemię z wysokości kilku metrów. Nico pomógł mu wstać.
-o rany, nic ci nie jest?
-skąd –Leo zachwiał się na nogach –czuje się kwitnąco. Rąbnąłem chyba tylko
głową w domek jakiejś wiewiórki.
Rozdział 5
Księżyc
świecił wysoko na niebie. Rozejrzałam się po pokoju. Percy leżał na sąsiedniej
pryczy w tak niewygodnej pozycji, że właściwie dziwiłam się, jak zdołał spać.
Domek zalegała gęsta ciemność. Z dworu dobiegał, co jakiś czas szmer. To, dlatego
się obudziłam. Usiadłam na łóżku. Byłam zmęczona, ale wzięłam z ziemi wygniecioną
i do tego za dużą niebiesko-białą bluzę z logo mojej ulubionej drużyny
hokejowej. Uwielbiałam Toronto Maple Leafs. W jej obszernej kieszeni, miałam
jeszcze resztkę niebieskiej farby do włosów w sprayu. Nie pytajcie skąd. Wzruszyłam
ramionami i wyszłam na zewnątrz. Tym razem usłyszałam dudniący hałas. Coś się
zbliżało. A przynajmniej tak myślałam, dopóki odgłos nie ustał. Ruszyłam w
tamtą stronę. Przeszłam parę metrów, aż doszłam do ściany lasu. Nie chciałam
zagłębiać się w mroczny, ciemny i przerażający las w środku nocy, ale ciekawość
wygrała. Zrobiłam kilka kroków i się zatrzymałam. Poczułam gorący oddech na
karku. Odwróciłam się na tyle wolno, na ile pozwalał mi strach. Za mną stał
wielki, biały jak śnieg koń. Nie, to nie był koń, to Pegaz! Zaraz? Ale skąd pegaz
wziął się w lesie? Czy to jedna, z tych nocnych przechadzek koni, o których
opowiadał mi Nico, wieki temu? Koń nie sprawiał wrażenia, jakby pragnął mojej
śmierci, więc przestałam się bać. Dokładnie mu się przyjrzałam. Grzebał
kopytami w ziemi a jego biała grzywa lśniła w blasku księżyca. Chyba miał mnie
w nosie. Był niezaprzeczalnie piękny. Nie miał na sobie siodła, ani
charakterystycznie dla naszej stajni, przyciętego ogona. Ostrożnie podeszłam
bliżej. Zwierzę cofnęło się kilka kroków do tyłu.
-Jeszcze Ci nie ufa –Rozległ się głos.
Z ciemności wyszedł chłopak, który siedział zawsze sam na stołówce. Oktawian.
-Ale to koń stworzony dla Ciebie, Lily Stone. –Dokończył.
-Dla mnie?
-Owszem. Odzwierciedlacie swoje charaktery.
Zdziwiłam się. Jak mógł mówić o moim charakterze, skoro nawet z nim nie
rozmawiałam?
-Jestem wyrocznią. –Powiedział, jakby czytał w moich myślach.
-W sensie wróżką?
Zmarszczył nos.
-Nie, Lily. Wyrocznią.
-Jest Twój.
-Serio? Ale on jest dziki.
-W takim razie oswój go.
„Oswój go” łatwo powiedzieć, o wiele trudniej zrobić. Psy różniły się tym od
koni, że w przypadku tych pierwszych, to one próbowały zdobyć miłość człowieka.
U koni, działało to zupełnie odwrotnie. To człowiek musiał się starać o
zwierzę.
-Właściwie. Oktawianie, co robisz sam w lesie w środku nocy?
-O to samo mógłbym spytać Ciebie
Nie podobał mi się jego głos i tajemniczy wyraz twarzy. Nawet w ciemnym świetle
księżyca było widać szaleństwo w jego oczach. Mimo, że Oktawian mnie przerażał,
to jednak był intrygujący.
-Jak go nazwiesz?
Spojrzałam na pegaza. Lśniąca grzywa i niesamowite umaszczenie. No i iskrzące
się, pierzaste skrzydła.
-Silver!
-Znaczy „Srebrzysty”? Ładnie.
-hmm mam pomysł!
Wyjęłam z obszernej kieszeni bluzy puszkę z niebieską farbą do włosów, została
jej resztka. Nie mam pojęcia skąd się tam wzięła, ale teraz się przyda.
-co robisz? –spytał niepewnie Oktawian
Nie odpowiedziałam. Zamiast tego, po prostu… Zrobiłam zwierzakowi niebieskie
pasemka.
-wygląda szałowo! –zachwycałam się
-hmm tak
-„wyglądam jak idiota” –poskarżył się Silver. Ciekawe, dlaczego dotąd się nie
odzywał.
-mnie tam się podoba –mruknęłam
Oktawian spojrzał na mnie jak na wariatkę. No tak, nie dość, że spontanicznie
przefarbowałam dzikiego konia na niebiesko, to jeszcze teraz gadałam sama do
siebie. Tak, cudowne pierwsze wrażenie, nie ma co.
-Dzieci Posejdona rozumieją myśli koni, bo tata je stworzył –wyjaśniłam –Percy
też to potrafi.
Chłopak ziewnął.
-Taak, udanej wyprawy. I mam prośbę, nie mów nikomu o tym spotkaniu, okey?
Jego lekko spanikowany ton mnie zaciekawił ale odpowiedziałam „dobra” i
Oktawian odszedł w ciemność.
-„no wiesz, teraz jestem twój. Przykro mi, musisz się ze mną użerać” –mruknął Silver,
o ile da się mruczeć w czyichś myślach.
-Serio? Czadowo!
-„ta, ostrzegam że nie mam żadnych super-mocy jak wbudowany automat z gorącą
czekoladą”
Roześmiałam się.
-taki mi się podobasz.
Nie wiem, czy konie umieją się uśmiechać, ale jeśli tak to Silver właśnie to
zrobił. Wyglądało to trochę dziwacznie ale było urocze.
-„Dobra Lily Stone. Wezwij mnie w potrzebie, okey? Robi się naprawdę puźno.
Przypominam, że jutro masz pierwszą misję.”
-wiem, super. –ziewnęłam i poklepałam Silvera w bok. –dobranoc, stary.
******************************************
Dobra, wiem że większość z Was nienawidzi Oktawiana, ale ja widzę go w trochę innym świetle i tak, wiem że UWAGA SPOJLER Z KO umrze xd KONIEC SPOJLERA ale według mnie jest bardzo ciekawą postacią. Jak zauważyliście minimalnie pozmieniałam charaktery bohaterów a nawet dość istotne fakty takie jak ZNOWU SPOJLER Z DH Nico jest gejem (przyjmijmy że jest bi, ok?) KONIEC SPOJLERA ale tak właśnie wyobrażam sobię tą historię. Następne rozdziały będą dłuższe. Po prostu kończy się semestr i chyba każdy ma teraz dużo nauki :) Aa i jeżeli coś Wam się nie podoba to śmiało piszcie. Nie gryzę (nie zawsze)
~Di Angelo
Rozdział 4
Siedzieliśmy
w dużym kole. Ognisko przyjemnie grzało, a Leo rozbawiał mnie do łez, wpychając
sobie upieczone pianki do ust i krzycząc „Jestem synem Hefajstosa i królem
wszechświata! Zaraz Cię zjem!”. To mówiąc łaskotał mnie a ja darłam się i
śmiałam tak głośno, że rozbolały mnie własne uszy. Gdy Leo dał mi wreszcie
odetchnąć, mogłam mu się dokładnie przyjrzeć. Jego ciemne, kręcone włosy
rozsypały się po opalonej buzi. Szeroko się uśmiechał a usta miał pełne pianek.
W oczach, jak zwykle, migotały mu iskierki wesołości. Wyglądał uroczo, jak mały
chłopczyk. W tym momencie przyszedł Nico.
-Rozmawiałem z Chejronem –oświadczył
-i co?
Chejron zastukał kopytem w palenisko.
-W związku z niespodziewanymi okolicznościami –zaczął –Jestem zmuszony ogłosić
kolejną misję. Tym razem do Podziemia. Na wyprawę wyruszy Nico di Angelo, syn
Hadesa.
Rozległy się ciche szepty.
-Zgodnie z tradycją może wziąć ze sobą dwójkę towarzyszy.
-Chejronie, nie sądzę, żeby…
Nie dałam Nicowi dokończyć zdania.
-Oh, ale mnie chyba nie zostawisz?
-Lily, to nie jest zabawa. Jesteś w Obozie dopiero od paru tygodni. Nie
zdążyłaś się jeszcze podszkolić w walce.
-Sądzisz, że sobie nie poradzę? –Oburzyłam się
-nie, tego nie powiedziałem.
Wyglądał na zakłopotanego, i bardzo dobrze! Nie pozwolę, żeby ktoś sugerował
mi, że nie jestem dość silna czy szybka, żeby wyruszyć na misję.
-W takim razie, nie chcesz żebym z Tobą szła? –Powiedziałam powoli. Brzmiało to
bardziej jak stwierdzenie, niż pytanie. Nico zrobił zbolałą minę.
-Nie o to chodzi. Po prostu uważam, że nie powinnaś ruszać się z Obozu z
niezakończonym szkoleniem i ze zszargana pamięcią. Zostajesz.
-taak, już pędzę.
Zwróciłam się, do Chejrona.
-Ja pójdę, Nico się zgadza.
-No i ja –odezwał się niespodziewanie Leo –muszę pilnować, żeby nie umarli z
nudów
Nico nawet nie miał szans wyrazić sprzeciwu.
-hmm no dobrze, więc Nico di Angelo, syn Hadesa Lily Stone, córka Posejdona
oraz Leo Valdez, syn Hefajstosa wyruszą na misję do Podziemia. Otrzymacie
niezbędne wyposażenie i tak dalej. Wracajcie do swoich spraw.
Chejron wyglądał na znudzonego. Posiedziałam jeszcze chwilę przy ognisku,
rozmawiałam głównie z Annabeth i Jasonem. Hazel, Nico i Frank studiowali jakąś
mapę a Leo rozmawiał z Piper. Mój brat za to, gdzieś zniknął. Chwilę potem
Annabeth sama wygoniła mnie do łóżka, ostatnio bardzo się zaprzyjaźniłyśmy.
Powolnym krokiem ruszyłam do domku numer 3 na ostatnią noc.
Percy siedział przy stole.
-Hej –przywitałam się.
-cześć, Lily –jego głos był bez wątpienia przygaszony –Więc, wybierasz się na
tę misję?
-No… tak.
-W takim razie mam coś dla Ciebie.
Zdjął ze stołu długi pakunek, którego wcześniej nie zauważyłam. Podał mi go.
Odwinęłam szary papier i wyjęłam krótki miecz z pochwy ozdobionej trupimi
czaszkami, co wyglądało dość upiornie.
-To stygijskie żelazo.
Miecz był krótki, czyli idealny dla mnie, dobrze wyważony. Czarny. Ostry jak
brzytwa. Na rękojeści lśnił Trójząb, znak mojego ojca, a na ostrzu migotały na
niebiesko morskie fale.
-Jest piękny –wyszeptałam zachwycona
-cieszę się.
Percy uśmiechnął się smutno.
-Będę za tobą tęsknił, mała
Przytulił mnie. Widać było, że jest mu przykro, więc wybaczyłam mu nawet to
„mała”.
W tym momencie ktoś cicho zapukał i drzwi się otworzyły. Stała w nich Annabeth.
-Już się żegnamy? –Spytała, gdy nas zobaczyła.
Na widok przyjaciółki zrobiło mi się smutno. W ogóle zrobiła się łzawa
atmosfera, czego nie lubiłam, więc powiedziałam
-wiem, że będziecie się beze mnie nudzić. Ja będę zabijać potwory i latać na
smokach a wy, biedaki będziecie trenować i zmywać naczynia w kuchni.
Od razu zrobiło się luźniej. Percy się zaśmiał.
-No tak –powiedział –naprawdę bardzo Ci zazdrościmy, że pojedziesz z wizytą do
stryjaszka, który przecież, tak kocha swoich bratanków.
Sprzedałam mu kuksańca.
-Mnie polubi –oświadczyłam i zamrugałam oczami –a jak nie, to zrobię z Niego sushi,
skoro mam już, czym.
-błe, zjadłabyś takie sushi? –Spytał Percy powątpiewająco.
-Pogadacie sobie, kiedy indziej o swoich gustach kulinarnych –wtrąciła
Annabeth. –Teraz spać. Obydwoje.
-tak, jest –zasalutowałam.
Annabeth pocałowała Percy’ego i podeszła do mnie.
-Dobranoc Ann
przytuliła mnie
-śpij dobrze –powiedziała i wyszła.
Zazwyczaj miałam problemy ze snem, ale nie dzisiaj, zasnęłam prawie
natychmiast. Do czasu, gdy nie obudziłam się w środku nocy.