sobota, 7 lutego 2015

rozdział 8



                                                                           *LILY*

Dwie szklane gabloty stały obok siebie. Nad obydwoma wisiały oświetlone szyldy z napisami „informacja” oraz „kasa”. Przy drugiej gablocie wisiała kartka, na której ktoś ręcznie napisał „biletów na trasie Olimp-Norwegia brak do Wtorku”
-ekhem przepraszam! –odezwałam się
Z „informacji” wyszła młoda kobieta ubrana cała na srebrno.
-półbogowie! –ucieszyła się –w czym mogę Wam pomóc?
-są  bilety do Hollywood? –spytał Leo z entuzjazmem
Zadzwoniła dzwonkiem i z gabloty obok wyszła inna kobieta.
Miała brązowy płaszcz do ziemi a na głowie kaptur.
-hej Hekate, ci młodzi Herosi chcą się dowiedzieć czy są bilety do Hollywood.
pogrzebała w czarnej skrzynce i wyjęła trzy bilety.
Położyłam na ladzie pieniądze a Hekate skrzywiła się. Nico szybko zabrał pieniądze śmiertelników i zamiast nich położył błyszczącą drachmę.
-tak lepiej
zabrała monetę i zdjęła kaptur. Jej oczy były białym blaskiem.
-okry –podsumował Leo –jesteś Hekate, bogini magii. A to…?
-jestem Selene –przedstawiła się kobieta z „informacji”
-bogini księżyca –dokończył Nico
-myślałam, że to Artemida jest boginią księżyca
Selene zmarszczyła nos.
-tak, wiele ludzi tak myśli. Ale to ja jestem córą księżyca. Nikt inny. Artemis za bardzo zadziera nosa, myśli, że może wszystko a nawet nie umie znaleźć sobie chłopaka.
-a ja –powiedziała Hekate –wiem tez co nieco o przepowiedniach, ale nie znam się na nich tak dobrze jak wyrocznie. Ale wydaje mi się, że mam tutaj cos dla was.
Znowu pogrzebała w czarnej skrzynce, która wydała mi się teraz o wiele bardziej pojemna niż na początku. I owszem. Hekate wyciągnęła z niej zwitek pergaminu, dwa razy większego niż sama skrzynka. No tak, magia i takie tam. Ona może sprawić, że wieża Eiffla zmieści się do torebki na ramię.
Podała papierek Leonowi, który wsadził go do swojego plecaka.
Selene nagle gwałtownie podniosła głowę jak pies gończy, który złapał trop. Spojrzała na mnie.
-córko Posejdona –powiedziała powoli Hekate –pokaż mi swój miecz.
podałam go jej z wahaniem. Wzięła go i wyjęła z pochwy. Selene bacznie śledziła każdy jej ruch. Hekate pogładziła go ręką i w końcu krzyknęła tryumfalnie
-ha! To tutaj!
zaczęła intensywnie pocierać miejsce tuż pod głowicą miecza i w końcu z czarnego pyłu wyłonił się napis. Dwa słowa, których teraz nie widziałam dokładnie.
-oh –jęknęła bogini magii –no błagam Selene, to łacina.
Z rezygnacją położyła miecz na ladzie.
-to tylko symbol pojednania –powiedziała Selene i łapczywie podniosła miecz.
-MARE MORTIS –odczytała.
-co to znaczy? –spytałam
-oh dowiesz się w swoim czasie Lily Stone –Selene uśmiechnęła się tajemniczo –odpowiedź nadejdzie w swoim czasie. Tylko wtedy nie przestrasz się samej siebie, jestes niebezpieczna kochanie, bardziej niż możesz sobie wyobrazić. Podpowiedzi poszukaj u swego wuja.
Skrzywiłam się. Dlaczego miałabym się przestraszyć samej siebie? O co chodzi z moim wujem? Hades albo Zeus, pan Podziemi albo król bogów. Chyba nie polubię żadnego z nich.
-pociąg będzie na stacji za piętnaście minut –powiedziała Selene.
Schowałam swój miecz i wszyscy troje ruszyliśmy do wyjścia.
-Ah Lily –zatrzymała mnie Hekate –dzień twoich urodzin to nie przypadek.
Miałam już dość zagadek więc wyszliśmy.

Ledwo zdążyliśmy na pociąg. Znaleźliśmy pusty przedział z łóżkami piętrowymi. Zanim położyliśmy nasze plecami przyszedł konduktor. Sprawdził nasze bilety z tępym wyrazem twarzy. Spod marynarki wystawał mu lwi ogon, ale byłam tak zmęczona, że pewnie mi się tylko wydawało. Konduktor wyszedł a razem z nim Nico by zamówić dla nas coś do jedzenia. Wspięłam się na górną pryczę, a plecak rzuciłam w jej nogi. Leo usiadł koło mnie.
-mogłem wziąć chociaż iPoda albo mp3 z muzyką –zajęczał
-a ja książkę. Ale mogę ci pośpiewać jak chcesz –zażartowałam
-jasne –zaśmiał się Leo –tylko znajdę jakąś watrę, żebym mógł zatkać sobie uszy
Dałam mu kuksańca w bok.
-o co chodziło Hekate z twoją datą urodzin? –spytał
-nie mam pojęcia co jest w nich niezwykłego, oprócz tego, że są dwa dni przed gwiazdką.
-I ten twój wujek. Chodzi o jakiegoś twojego krewnego, którego nie znasz?
-Możliwe ale bardziej zakładam boskich wujków. To jest Zeusa lub Hadesa. Braci taty.
Nico wszedł do przedziału i podał nam styropianowe talerze z parującymi tortillami i herbatę w papierowych kubkach. Sam wdrapał się na łóżko naprzeciwko nas.
-Coś jest nie tak z tym konduktorem –powiedział –wygląda, jakby przedawkował tabletki na uspokojenie.
-dziś nie chce mi się już o tym myśleć –powiedział Leo i wziął porządny gryz tortilli. Po chwili cały był brudny od sosu.  Ja, podobnie jak Nico, jadłam swoją porcję powoli, ale Leo niczym się nie przejmował. Skoro był głodny to szybko wsuwał to, co miał na talerzu. Byliśmy wszyscy tak zmęczeni, że nawet nie przeczytaliśmy tego, co było na pergaminie od Hekate. Rozłożyliśmy na łóżkach swoje śpiwory, zdjęliśmy buty i położyliśmy się spać.
Pomyślałam o Percy’m. Ciekawe czy już śpi. Spojrzałam na księżyc widoczny w oknie pociągu, wyglądał jak cienki rogal, jeszcze daleko do pełni. W jednym, jedynym romansie, jaki przeczytałam w swoim życiu była taka scena, gdzie dziewczyna patrzy na księżyc w pełni i całuje swojego chłopaka, który była na drugim końcu świata i nagle, niewiadomo jak przybyła dokładnie na to wzgórze na którym stała rozhisteryzowana dziewczyna. Uważam, że to tandetne i przereklamowane. A jednak myślałam teraz o chłopaku, którego kochałam najbardziej na świecie. Percy Jackson w prawdzie był moim bratem, ale liczył się symbol. Chyba nigdy nie byłam naprawdę zakochana, „Chyba” bo oczywiście tego nie pamiętam. To nie jest tak, że nie pamiętam niczego, bo niektóre rzeczy tak, na przykład książki które czytałam, albo jakiej muzyki słucham. Zapomniałam tylko te najważniejsze rzeczy. No tak. Ironia losu. Ta częściowa utrata pamięci nie przeszkadzała mi jakoś szczególnie, bo dopiero w Obozie Herosów zaczęło się prawdziwe życie, zaczęło się dla mnie na nowo. Znalazłam dom, przyjaciół i brata. Piper mówi, że byłabym szczęśliwa gdybym miała chłopaka (no proszę, jednak dziedzictwo Afrodyty dało wreszcie o sobie znak) Ja jednak bardzo w to wątpię. Chłopak tylko by mi przeszkadzał, a poza tym, po co mi on, skoro mam Leona, najlepszego przyjaciela, który potrafi mnie rozbawić do łez. Byłam zdania, że z chłopakiem nie mogłabym się wygłupiać ani być sobą, że ciągle musiałabym się z nim całować. Chociaż wiedziałam, że Piper jest szczęśliwa z Jasonem, Annabeth szczerze kocha Percy’ego a Frank i Hazel są na maksa uroczy, to za żadne skarby nie potrafiłam sobie wyobrazić siebie w objęciach jakiegoś faceta. A jednak, czasem, bardo rzadko, dopadały mnie chwile słabości. Myślałam wtedy, że fajnie byłoby móc kogoś złapać za rękę i powiedzieć „Kocham Cię” Myśli biły się w mojej głowie, a ja nie wiedziałam której mam posłuchać. Kazałam więc się im zamknąć i powiedziałam w myślach Percy’emu „dobranoc” . Ukołysana do snu przez chwianie się i monotonny stukoty pociągu w końcu zasnęłam.

2 komentarze:

  1. Świetny rozdział, chyba najlepszy! I jaki zagadkowy, czyżby w dacie urodzin chodziło o przesilenie zimowe?

    OdpowiedzUsuń